Nie sądziłem, że będę tu kiedykolwiek pisał o Koziołku Matołku.
A okazuje się, że warto, bo jego najnowsza adaptacja w Teatrze na Woli to rzecz świetna. Na tyle, że warto ją polecić praktycznie każdemu.
Do tej pory zachwycałem się głównie Teatrem Narodowym, bo jak już pisałem nie raz – jest czym. Teatr na Woli jakoś do tej pory dobrze mi się nie kojarzył. Byłem tam na jakiejś jednej sztuce, której albo nie zrozumiałem, albo coś w w niej było nie tak. Generalnie jakoś nie za bardzo chciało mi się tam wybierać.
Aż przyszedł Koziołek Matołek.
Fabuły nie ma co streszczać, każdy zna. Koza idzie do Pacanowa, gdzie podobno kują kozy. Warto jednak skupić się na stylizacji, bo ojej, zrobiona jest super. Całość oparta na papierze. Aktorzy w trakcie sztuki z wielkiej rolki papieru wycinają sobie potrzebne eksponaty. Mamy więc tam Koziołka w więzieniu, w kosmosie, pod wodą i podróżującego po tęczy. Udźwiękowienie też jest boskie. Tak jak i w Merlinie aktorzy na scenie tworzą wszystkie potrzebne dźwięki za pomocą zgromadzonych wcześniej eksponatów.
Ale najciekawsza jest adaptacja. Mamy fragmenty, kiedy faktycznie cytowany jest tytułowy wierszyk, ale pomiędzy nimi są wsadzone uwspółcześnione scenki rodzajowe. Pościg psa za zającami to odegranie policjanta goniącego złodziei na jumie. Wiedźma, która kozę chce zjeść tak naprawdę zaczyna go uwodzić, zaś wizyta w Afganistanie, to po prostu sceny wojenne.
Siedziałem z dzieckiem, ale bawiłem się przednio i sądzę, że bezpiecznie może na to iść każdy dorosły, mimo iż sztuka jest dla pięciolatków.
I tak się będziecie śmiali.