Nic się nie zmienia, podsłuchujemy się od zawsze

Rosenberg Diary Transfered to US Holocaust Museum

Straszne draki są z tym szpiegowaniem, podsłuchiwaniem i upublicznianiem. Kiedyś nikt się nie czepiał i można było wszystko. A teraz? Same problemy.

Kiedyś fakt, że człowiek coś sobie napisał i schował znaczyło tyle co nic. Jeżeli miał pecha i stał się sławny, to znalezienie jego zapisków oznaczało natychmiastową publikację, ewentualnie sprzedaż. Półki księgarni są pełne pamiętników, zapisów prywatnej korespondencji a nawet nieskończonych dzieł, których autor z jakichś powodów nie chciał publikować.

I co? Nikt nie ma z tym problemu. Wydawcy zarabiają, rodzina i znajomi mogą sprzedać trochę prywatności. A czytelnicy cieszą się, że dzięki temu, mogą lepiej zrozumieć motywy, zachowania i życie idola.

Teraz w zasadzie mamy to samo, tylko łatwiej dotrzeć do naszych prywatnych rozmów i przemyśleń. Czy to oznacza, że skoro teraz możemy kupić pamiętniki Marylin Monroe to znaczy że za jakiś czas zobaczymy zapisy Zbigniewa Hołdysa i w końcu zrozumiemy w jaki sposób internet nie pozwolił mu zostać Claptonem?

Artyści i celebryci to jedno. Zapewne lektura felietonów Kuby Wojewódzkiego bez redakcji mogłoby być mocnym przeżyciem, ale to tylko sfera rozrywki. A co z polityką? Donald Tusk bez cenzury? Kaczyński bez tajemnic. Chociaż to akurat ludzie starej daty, mogą jeszcze mieć niezdigiatlizowane tajemnice. Ale ci nowi?

I pamiętajmy, że o ile kiedyś osób sławnych było mało, o tyle teraz każdy może mieć swoją grupę fanów i stać się osobowością internetu. Kimś, kogo zapiski będą kogokolwiek interesować.

I jeszcze jedno pytanie – jaki w zasadzie jest okres, po którym wyciąganie czyichś brudów na światło dzienne jest ok? Rok po śmierci? 5? 10? 50? Na ile lat po śmierci przysługują nam prawa autorskie do naszym rozmów?

Wiele pytań, mało odpowiedzi. A przecież tak naprawdę nic się nie zmieniło, poza tym, że możemy przeprowadzać te same czynności prościej, automatycznie i na większą skalę.

Letnie ACTA smrodu

Taki piękny i słoneczny dzień lubię spędzić w ciemnym, klimatyzowanym pomieszczeniu. Głównie dlatego, żeby uniknąć potu – zarówno swojego, jak i reszty narodu. A co za tym idzie i smrodu, który się za nim ciągnie. Nie wiem, jak to się dzieje, że ludziom udaje się wydzielać osłabiający mdły zapach nawet w klimatyzowanych autobusach. Ba! Czasami sam autobus jest przesiąknięty tym zapachem niezależnie od ilości i czystości jadących w nim osób. Smród się ciągnie. Jak za tym nieszczęsnym ACTA.

Czytaj dalej

Nie chcę fotek w internecie

Byłem na spotkaniu, posłuchałem sobie o wykorzystywaniu zdjęć w sieci. Wychodzi na to, że lepiej w ogóle tego nie robić.

Zasada jest prosta – jak jesteś mały i nie da się z ciebie wycisnąć kasy, to generalnie problemu nie ma, chyba, że się zajuma coś naprawdę znanego i cennego. A są takie fotki. Problemy zaczynają się, jak pracujesz dla kogoś dużego, kto ma pieniądze i można mu je zabrać. A nawet jeżeli nie, to jest się z kim ponapierdalać w sądzie. Fun never ends.

Czytaj dalej

Antiqua i Barbuda – raj dla piratów

W 2007 wydarzyło się coś niespotykanego. Dwie wyspy dostały od USA zgodę na piracenie ich produktów.

Nie wiem, gdzie leży Antiqua i Barbuda i nawet jakoś nieszczególnie mnie to interesuje. Ważne jest, że z powodu dawnych sporów Z USA Światowa Organizacja Handlu zezwoliła temu małemu narodowi (70 tyś. mieszkańców) na omijanie praw autorskich w produktach amerykańskich.

Czytaj dalej

ACTA – bunt importowany

W sumie najbardziej w całej tej aferze o ACTA wkurza mnie, że jedynym skutecznym sposobem na zwrócenie uwagi Generała Publicznego (General Public – opinia publiczna, czy też w zasadzie publiczne wrażenie, bo ludzie coraz rzadziej mają swoje opinie) był DDoS Anonimowych. Nie podoba mi się ten sposób prowadzenia debaty, ale wygląda na to, że jest jedynym skutecznym.

Czytaj dalej

Polska myśl muzyczna

Czytam sobie na fejsie:

Z początkiem roku w życie weszły zapisy ustawy medialnej (wymuszone przez UE) nakazujące nadawcom promowanie piosenek śpiewanych w języku polskim. 33% miesięcznego czasu nadawania, w tym 60% w godzinach najwyższej słuchalności, a nie jak do tej pory – nocą. Poza tym promocja utworów debiutantów – na antenie mają być liczone podwójnie.

I tak sobie myślę, że kogoś tam zdrowo pokopało po głowie. Nie miałbym większego problemu z tymi zapisami, jeżeli chodziło by o radio publiczne. A z powyższego wpisu wynika, że każdy musi. A ja się pytam – dlaczego?

Po co polskim artystom dodatkowe ułatwienia? Przecież i tak je mają, będąc z jednego kręgu kulturowego, śpiewając o naszych problemach, a nie wyimaginowanym dylemacie gangstera na manhatańskich salonach. Dlaczego promować miernotę? W jakim celu? Jakoś nie widzę powodów by w popkulturze stosować taryfy ulgowe. Kultura wysoka – jasne, no problemo, ale śpiewanie Dody, czy innej Markowskiej o tym, że kochała, nie kochała, albo była kochana nie specjalnie mnie interesuje.

Rozumiem, że wielkie koncerny promują wielkie gwiazdy. Rozumiem, że dla Polaków tych pieniędzy jest mniej, ale na macki Cthulhu – w grach jakoś to wychodzi. Robią te Wiedźminy, Dead Islandy czy Anomaly i im wychodzi. Bez pomocy, bez nagłaśniania. Czyli jakoś można.

Można też zapewne być utalentowanym i wygrać jak Steczkowska jakąś szansę na sukces, nagrać płytę, która jeżeli jest dobra, to się przebije. I będzie słuchana.

A tak? Na dobre spowoduje to u mnie wyłączenie radia i korzystanie z takich ustrojstw jak Last.fm, grooveshark czy Soundcloud. Inne radia niż informacyjne po prostu przestaną mnie interesować≥ Nie to, żebym jakoś strasznie dużo ich słuchał, ale teraz ta potrzeba będzie jeszcze mniejsza.

Internet zmienił świat. Coraz bardziej możemy dobierać sobie to, czego chcemy słuchać. Oczywiście potrzebujemy nadal polecaczy, ale to zadanie świetnie spełnią automaty badające nasze gusta i kolektywny gust znajomych. Losy takich ludzi jak prowadzący Minimaxa zostały przesądzone już dawno. Od kiedy dostęp do muzyki jest praktycznie nielimitowany ci ludzie są zbędni. A jeżeli nawet ktoś ich potrzebuje, to jest to bardzo niewielkie grono osób.

I umiemy sobie radzić w nowej sytuacji. Akurat muzykę i jej poznawanie ogarnęliśmy bardzo dobrze.

Stąd i to moje całe zdziwienie edyktem, który próbuje zawrócić kijem rzekę.