Śpiewając reklamy Playa

santa-claus-conquers-the-martians-crop-11

Reklamy Playa to jednak jest część naszego dobra narodowego. Zalet jest wiele, ale jeżeli miałbym wymienić tę najważniejszą dla mnie, to byłaby to świadomość, że pozawala zachować mi kontakt ze współczesną popkulturą. Słowo. W życiu nie wiedziałbym, kim jest Dawid Podsiadło, a przydało mi się to, do wpisania złośliwego komentarza pod jednym ze statusów na fejsie. Były 20 urodziny CD Projektu, a ja już wiedziałem, że ten koleś ma tylko 21.

No dobra, wtedy to się wydawało śmieszne, teraz nie za bardzo, ale hej, może to ten mityczny humor sytuacyjny?

Jest też ten koleś z dredami (Kamil chyba) co miksuje i jakaś tak chuda laska, chyba szafiarka co też śpiewa…. I słowo daję, że w życiu bym o nich nie wiedział, gdyby nie to, że spółka P4 wydaje majątek, by jej przekaz marketingowy towarzyszył mi wszędzie, gdzie pójdę. Dla mojego dobra.

W kinie dzieci śpiewają więc wraz z Dawidem, traktując reklamę, jak kolejny pophit o niczym, co jest dość abstrakcyjnym przeżyciem, w telewizji Kamil przesyła do mnie jakiś swój hit, a w knajpie sikając mogę poczytać o mojej formule.

I tylko moje dziecko za każdym razem krzyczy, że to kłamstwo.

Faktycznie, sprawdziłem, w terenie LTE nie ma.

Nic się nie zmienia, podsłuchujemy się od zawsze

Rosenberg Diary Transfered to US Holocaust Museum

Straszne draki są z tym szpiegowaniem, podsłuchiwaniem i upublicznianiem. Kiedyś nikt się nie czepiał i można było wszystko. A teraz? Same problemy.

Kiedyś fakt, że człowiek coś sobie napisał i schował znaczyło tyle co nic. Jeżeli miał pecha i stał się sławny, to znalezienie jego zapisków oznaczało natychmiastową publikację, ewentualnie sprzedaż. Półki księgarni są pełne pamiętników, zapisów prywatnej korespondencji a nawet nieskończonych dzieł, których autor z jakichś powodów nie chciał publikować.

I co? Nikt nie ma z tym problemu. Wydawcy zarabiają, rodzina i znajomi mogą sprzedać trochę prywatności. A czytelnicy cieszą się, że dzięki temu, mogą lepiej zrozumieć motywy, zachowania i życie idola.

Teraz w zasadzie mamy to samo, tylko łatwiej dotrzeć do naszych prywatnych rozmów i przemyśleń. Czy to oznacza, że skoro teraz możemy kupić pamiętniki Marylin Monroe to znaczy że za jakiś czas zobaczymy zapisy Zbigniewa Hołdysa i w końcu zrozumiemy w jaki sposób internet nie pozwolił mu zostać Claptonem?

Artyści i celebryci to jedno. Zapewne lektura felietonów Kuby Wojewódzkiego bez redakcji mogłoby być mocnym przeżyciem, ale to tylko sfera rozrywki. A co z polityką? Donald Tusk bez cenzury? Kaczyński bez tajemnic. Chociaż to akurat ludzie starej daty, mogą jeszcze mieć niezdigiatlizowane tajemnice. Ale ci nowi?

I pamiętajmy, że o ile kiedyś osób sławnych było mało, o tyle teraz każdy może mieć swoją grupę fanów i stać się osobowością internetu. Kimś, kogo zapiski będą kogokolwiek interesować.

I jeszcze jedno pytanie – jaki w zasadzie jest okres, po którym wyciąganie czyichś brudów na światło dzienne jest ok? Rok po śmierci? 5? 10? 50? Na ile lat po śmierci przysługują nam prawa autorskie do naszym rozmów?

Wiele pytań, mało odpowiedzi. A przecież tak naprawdę nic się nie zmieniło, poza tym, że możemy przeprowadzać te same czynności prościej, automatycznie i na większą skalę.

Mam gdzieś, co wybrał Marcin Prokop…

… wiem, że Marcina Prokopa nie interesuje jaką sieć komórkową wybrałem. Bo i niby dlaczego by miało? Ani z niego ani ze mnie żaden ekspert w tych sprawach. To co nas różni, to fakt, że jemu zapłacili, żeby był, a ja zapłaciłem im, żeby mieli między innymi na niego.

Przeraża mnie to trochę. Inwazja celebrytów, którzy poza tym, że są znani mają teraz też się znać. I doradzać. Kiedyś wystarczyło, że przyciągali nazwiskiem, wyglądem, czy talentem. Teraz nagle poza tym są kreowani na ekspertów. Polecą pralkę, lodówkę czy operatora. Bo się znają, zbadali temat, a ty zaufaj. Bo przecież bogaty i sławny nie może się mylić. Zwłaszcza, jak mu za to zapłacą.

Przoduje w tym sieć Play, której sam jestem abonentem. I nie, nie dlatego, że zapłacili tonie nieznanych mi sławnych osób by wybrała ich formułę z literką. Nie mieli mnie w dupie jako klienta, jak mój poprzedni operator – Plus, który nie był zainteresowany utrzymaniem płacącego klienta. Ten pościg za nowymi abonentami i totalne olewanie aktualnie płacących to w ogóle temat na inną notkę, ale sami przyznacie, że tak na zdrowy rozum to nieco idiotyczne, że nie dba się o tych sprawdzonych, którzy regularnie płacą. No ale to Polska. Może gdzie indziej jest inaczej. Wracając do Playa… 

W ich reklamach występuje tona osób, których nie znam, a które są w ich sieci, co oznacza, że pewnie i ja powinienem być. Wychodzi mi na to, że działy marketingu mają nas za straszliwych idiotów, dla których bycie sławnym mentalnie zrównuje się z byciem nieomylnym. Jest jeszcze gorsza opcja, że jako naród po prostu kupujemy te bzdury, bo inaczej po co byłoby ciągnąć tę farsę z mówieniem kto w jakiej sieci komórkowej jest.

Tymczasem nie dość, że ciągle jest to tematem, to z przejść pomiędzy operatorami robi się prawdziwie dramatyczne historie. Tak, nie żartuję, z faktu, że komuś się kończy kontrakt reklamowy i zaczyna robić to samo dla innej firmy media potrafią zrobić nagłówek.

Nie wiem kiedy świat zaczął wyglądać jak reklamowy skecz kabaretu Mumio stworzonego z myślą o reklamie jeszcze innego operatora, ale tęsknię za czasami, gdy było inaczej.

 

Drodzy gracze, jesteście głupi

„Po ch*h tam Doda?”, „Widzę, że ‚sami znawcy’… Chyba ja bym umiał lepiej poprowadzić taką imprezę…”, „jaki kurwa n00by na chuj oni zamiast kogoś zajebistego od spraw AC to takich n00bów”, – po takich komentarzach zapalonych graczy, nie pozostało mi nic innego niż wyjaśnić. Bo to przecież szalenie proste.

Czytaj dalej