Burza w szklance wody – czyli wirtualny aktor w klasycznym teatrze

Intel-The-Tempest-5.jpg

Brandon Lee, syn legendarnego Bruce’a Lee umarł na planie filmu Kruk w zasadzie przez przypadek. Podczas jednej ze scen wystrzelony ślepy nabój przebił żołądek i spowodował wewnętrzny krwotok. Podczas gdy wszyscy myśleli, że są świadkami świetnej gry aktorskiej, Brandon po prostu umierał. Godzinę później, w szpitalu, było po wszystkim.

Film finalnie wszedł do kin rok później w 1994. Brakujące sceny postanowiono uzupełnić komputerowo generowanym obrazem aktora. To wtedy zaczęto mówić o końcu kina, jakie znamy i pojawieniu się wirtualnych aktorów.

20 lat później, w świecie gdzie motion capture jest standardem w animacji a wirtualne postaci zaludniają animowane filmy i gry wideo, Intel wraz z firmą Imagination zaczynają myśleć o przekroczeniu kolejnej bariery i pokazaniu wirtualnej postaci odgrywanej na żywo na deskach teatru.

W 2016 roku swoją premierę miała Burza Szekspira odgrywana na deskach Royal Shakespeare Society.

I niestety, jest to trochę burza w szklance wody.

Sen nocy letniej

Wyobraźcie sobie, jakie to daje możliwości. Aktor zakłada specjalne czujniki, które śledzą jego ruchy i przekładają je na poruszanie się wirtualnej postaci. Do jej animacji wykorzystywany jest znany silnik napędzający gry wideo – Unreal Engine. Postać może się zmieniać, może nosić rozmaite szaty, może zachowywać się, jak pod wodą, w nieważkości, możemy też umieścić ją w wirtualnej scenografii.

Teraz, zamiast żmudnego wielogodzinnego renderowania filmu klatka po klatce możemy za pomocą specjalnie przygotowanej kamery od razu zobaczyć, jak będą poruszać się i zachowywać nasze wirtualne postaci. I jeżeli nie jesteśmy zadowoleni, to po prostu powtórzyć od razu ujęcie – tak jak wyglądałoby to w tradycyjnym kinie. Nie jest trudno wymyślić, jak bardzo może skrócić to produkcję, do punktu, w którym serial animowany może praktycznie z tygodniowym opóźnieniem komentować aktualne wydarzenia.

Ale to nie wszystko.

Skoro na odległość mogą operować chirurdzy, nic nie stoi na przeszkodzie, by na deskach wirtualnego teatru spotkali się aktorzy przebywających w różnych miastach. Wystarczy przesyłać informację o ich ruchach za pomocą internetu.

Scenografia może być widziana za pomocą okularów rozszerzonej rzeczywistości, mieszającej świat wirtualny z rzeczywistym. Toy Story jako przedstawienie z animowanymi postaciami odgrywanymi przez żywych aktorów przed naszymi oczami może stać się szybko rzeczywistością, a Teatr Rozszerzony nowym gatunkiem sztuki.

Niedostępnym dla osób bez gadżetów i ulepszeń.

Poskromienie złośnicy

Intel-The-Tempest-3.jpg

Każde medium ma swój sposób na przekazywanie treści i emocji. W książce są to słowa, w filmie obraz. Dlatego pokazuje on nam wszystko w dość dosłowny sposób i olśniewa nas efektami specjalnymi, o tyle teatr pobudza naszą wyobraźnię. W uniwersum Gwiezdnych Wojen widzimy, jak wygląda cała Gwiazda Śmierci i inne egzotyczne planety czy poznajemy dokładnie ogromne Transformersy. Sztuką jest jak najdokładniejsze pokazanie tego, co nie istnieje.

Teatr rządzi się innymi prawami. Krzesło może w nim raz być zamkiem by za chwilę pełnić rolę wiernego rumaka. Wszystko jest umowne, zaś cała sztuka leży w tym, by widz uwierzył i wyobraził sobie coś innego niż widzi.

Co dzieje się, gdy łączymy te dwa światy?

Projekcje wideo i efekty audiowizualne są obecne w teatrze od dawna i nauczyliśmy się, jak z nich korzystać. Co więcej, na sceny zawitał nawet mapping 3D umożliwiający przekształcenie teatralnej scenografii w niespotykany dotąd sposób. I to nie dziwi i wykorzystywane jest dobrze.

Problem w tym, że kiedy dodajemy elementy filmu, takie jak wirtualny aktor, do świata teatru spodziewamy się też filmowej jakości.

A tej niestety nie ma.

Wiele hałasu o nic

Intel-The-Tempest-9.jpg

Fabuła sztuki dzieje się na wyspie zamieszkiwanej przez maga Prospero i jego córkę. Towarzyszą im też różne magiczne stwory.

Nietrudno się domyślić, że wirtualną postacią w przedstawieniu jest Ariel – duch uwięziony w drzewie przez wiedźmę, którego uwalnia Prospero, dzięki czemu zyskuje w nim wiernego sługę.

W trakcie panelu dyskusyjnego, w którym brali udział przedstawiciele teatru, Intela i firmy Imaginarium – odpowiedzialnej za ożywienie wirtualnego aktora – mówiono, jak ważne było by nie zaburzyć tradycyjnej formuły teatru. Ducha i kontrolującego go aktora potraktowano więc jak lalkarza. Na scenie widzimy więc zawsze dwie postaci. Żywą i wirtualną. Dzięki temu mamy pewność, że wszystko dzieje się na żywo.

Ducha widzimy jednak rzadko. Parę razy pojawia się na okrągłej tubie z przezroczystego materiału zwieszającego się z góry teatru, przez co wydaje się bardziej trójwymiarowy. Parę razy widzimy go też na wielkim ekranie zawieszonym na scenie. Poza jego pojedyńczymi pojawieniami się, widzimy też raz moment w którym pojawia się jako kilka postaci na raz w różnych miejscach.

Niestety, jednoczesne obserwowanie aktora i postaci, którą animuje ujawnia minimalne opóźnienie. Pół sekundy wystarczy by szybko wybić nas z iluzji i przypomnieć, że nie oglądamy ducha tylko komputerowy obraz, który nie jest idealnie dopasowany.

Brakuje też interakcji pomiędzy dwoma światami. Owszem, postaci zwracają się do Ariela i rozmawiają z nim, ale nie wchodzą z nim w interakcje. A przez to wybór występu na żywo, poza sprawdzeniem możliwości, jest cięższe do uzasadnienia.

Nagrana wcześniej projekcja miała by takie samo działanie i nie widać by było laga.

Jak Wam się podoba

Intel-The-Tempest-10.jpg

 Po obejrzeniu sztuki jest więc wrażenie sporego niedosytu. Widać, że technologia już jest, teraz tylko należy ją właściwie wykorzystać. To trochę jak z filmami 3D. Zaczęło się od kilku scen na film, w których coś leci w naszą stronę, ale to dopiero Awatar Jamesa Cameroona pokazał, że można inaczej.

Sztuki z wirtualnym aktorem muszą być po prostu inaczej napisane. A dyrektorzy teatrów muszą być mniej zachowawczy. W rozmowie z Royal Shakespeare Theatre odniosłem wrażenie, że ilość ingerencji technologii miała być jak najmniejsza, żeby teatr pozostał teatrem.

Gdyby to była inna sztuka, to bohaterowie mogliby być filmowani i wstawiani do tej samej wirtualnej przestrzeni co duch. Można by było częściej pokazywać nierzeczywiste postaci i światy, można było… można było zrobić wspomniany wcześniej Teatr Rozszerzony.

Zdaję sobie sprawę, że to początki, zdaję sobie sprawę, że Shakespeare wielkim dramatopisarzem był i że potem będzie lepiej. Ale widzę ten potencjał i chciałbym, żeby to było już tu i teraz.

Czy Teatr Rozszerzony ma szansę się przyjąć? Jak najbardziej. Koszty sprzętu będą coraz bardziej tanieć, zaś artyści nauczą się lepiej wykorzystywać to nowe sposoby na snucie starych opowieści.

Jestem ciekawy, jakie dzięki temu powstaną nowe zawody i rodzaje przedstawień.

I mam nadzieję, że to nie był ostatni tego typu eksperyment.

PS tekst piszę na gorąco, w trakcie 10h podróży, jeżeli więc macie jakieś pytania albo widzicie błędy, dajcie znać, odpowiem i poprawię

PPS podrzucam też mój wywiad z twórcami, nieedytowany

Jestem coraz bardziej sceptyczny do VR

Byłem entuzjastą VR. Teraz zamieniam się w sceptyka. Oto 8 wniosków po ostatniej konferencji poświęconej wirtualnej rzeczywistości.

  1. VR konsumenckie nie istnieje. Vive i Oculus są za drogie i brakuje im gier, innych niż trwające kilkanaście do kilkadziesiąt minut doświadczeń. PSVR nie ma gier wartych uwagi poza REZ-em (grze, co ma 15 lat i wyszła pierwotnie na DC i PS2!).
  2. Jedyne co działa bez problemu to symulatory. Wszelakie symulacje ciała, chodzenie padem, bezcielesna postać – to więcej problemów, niż zysków. Poruszanie się padem – tak samo. Gracz musi być w pojeździe.
  3. Czy wynika z tego, że VR to idealny model dla salonu gier z lat 80? Do gogli dodajemy specjalny fotel na siłownikach zwiększający doznania? Na to, póki co, wygląda
  4. Gogle VR są już z nami parę lat. Mimo to na targach i pokazach nadal dominują 3 minutowe wrażenia. Nie ma sensownych aplikacji, nie ma pomysłów innych niż wirtualna podróż w inne miejsce (rekiny pod wodą, wirtualny dom, kładka nad przepaścią etc).
  5. Kino VR czy też 360 zamiast korzystać z doświadczeń gier wideo (wszakże to nic innego, jak interaktywne przerywniki filmowe z gry FPP) zachowuje się jak dziecko z ADHD na amfetaminie. Pierwszy serial Para nie do Pary wymaga od nas w kółko kręcenia głową i przeładowuje nas wrażeniami tak, że podstawowa funkcja – czyli śledzenie fabuły, jest niemożliwa.
  6. Wideo i audio to za mało do symulowania rzeczywistości – dotyk, najbardziej zaniedbany zmysł przez technologi – wydaje się być niezbędny do implementacji.
  7. Z tego wynika, że VR to nie będą tylko gogle, ale też i cały kombinezon
  8. AR prezentuje się znacznie lepiej, zwłaszcza w założeniach. HoloLens Microsoftu ma szansę, ale wszyscy pamiętamy ile obietnic padło przy Kinect i jak bardzo się one nie ziściły.

PS Tak naprawdę cały czas żyjemy w wirtualnej rzeczywistości. W końcu wszystkich rzeczy doświadczamy mózgiem, nie zmysłami. Nie mamy też bezpośredniego dostępu do danych wejściowych, a tylko do przetworzonego przez nasz umysł strumienia. Oznacza to, że wystarczy przekonać/oszukać mózg, by pokazywał nam coś innego i bum.

PPS W facebookowej dyskusji poruszono też problem samotności i odosobnienia. O ile przy Gear VR ma on miejsce, o tyle przy innych goglach reszta towarzystwa widzi pole widzenia gracza/użytkownika na telewizorze więc nie jest to aż taki problem. Poza tym długich filmów nie ma, więc na te 3 min można się odizolować.

PPPS Problemem jest też przekładanie starych formatów na nowe interfejsy. VR wymusza inną interakcję z odbiorcą. Potrzeba nowych form sztuki, odpowiednich to tego medium. Liniowe filmy 360 są tu najlepszym przykładem nietrafionego zastosowania.

Kinowa nuda Marvela

Przez chwilę myślałem, że jestem za stary na filmy Marvela o super bohaterach. Żaden z nich od dawna mnie nie zaskoczył, żaden od dawna jakoś szczególnie nie zaciekawił. Im dłużej jednak o tym myślę, tym bardziej widzę, że nie chodzi tu o samą postać czy konwencję, ale o rozłożenie akcentów.

Marvel to przede wszystkim nuda. Każdy film wygląda tak samo, każdy musi pogodzić fakt spowszednienia superbohaterów z wyjątkową historią każdego z nich i każdy zawodzi mniej więcej w tym samym miejscu.

Mamy bohatera, który jest w jakiś sposób odmienny. Bohatera szukającego swej tożsamości, który mniej więcej do 30% opowiadanej historii orientuje się kim jest i o co kaman w otaczającym go świecie. Potem widzimy chwilę treningu, pokazanie głównego wroga i prawie natychmiast finałową, zwycięską walkę.

To, co najciekawsze, czyli przejście od akceptacji innej wizji świata do umiejętności poruszania się w nim, na pokazanie porażek i upadków nie ma miejsca, poza kilkoma gagamia. Film zapewnia nam oszałamiające efekty wizualne, świetnych aktorów, parę onelinerów i w zasadzie to by było na tyle.

Kinowy Marvel to tak naprawdę remiks znanych nam już teledysków do sztampowych epickich ścieżek dźwiękowych. 

I chyba szkoda na niego czasu.

Co innego seriale.

Tu wszystkie wcześniejsze zarzuty nie mają miejsca. Nie tylko dlatego, że na opowiedzenie historii jest więcej czasu. Są one po prostu inne. Bardziej przyziemne, bardziej ludzkie, a przez to nam bliższe.

Kinowy Marvel to high fantasy. Opowieści, które od razu wkładamy między bajki, nie szukamy w nich sensu a skupiamy się tylko na blichtrze efektów. Netflix mówi nam coś, co mogłoby się wydarzyć. Historię, w którą możemy uwierzyć, a przez to taką, która w jakiś sposób nas porusza.

I sądzę, że na te kinowe szkoda po prostu czasu.

PS Najlepszy film do tej pory? Strażnicy Galaktyki i DeadPool.

 

Nexus – nie zachwyca, ale też i nie zawodzi

Nexus (Nexus, #1)Nexus by Ramez Naam

My rating: 4 of 5 stars

Mam problem z książkami takimi, jak Nexus – wydaje mi się, że mógłbym napisać coś takiego sam. Oczywiście pomiędzy wydaje mi się, a napisałem jest cała masa „jeżeli” i tym podobnych, nie mniej jednak Nexus wybitny ani wyjątkowy nie jest.

To dobrze napisana powieść akcji, używająca modnego sztafażu transumanizmu by podnieść swoją atrakcyjność, pozbawiona jednak głębszej analizy czy budowy świata. Teraz dopiero czuję, jak dużo wnosi do swoich powieści Charles Stross czy Dukaj dokładnie analizując, jak wynalazki i nowe technologie zmienią nasze społeczeństwa i świat, w którym będziemy żyć.

Nie sposób jednak zaprzeczyć, że czyta się szybko. Rozdziały są krótkie i treściwe, fabuła nie jest przegadana, jak chociażby Echopraxis Wattsa, przez co bez problem można dobrnąć do końca.

Dla miłośników transhumanizu rzez bardzo dobra, dla reszty pomijalna.

Ja tam się cieszę, że w końcu jakąś książkę skończyłem.

View all my reviews

Zebrałem w jednym miejscu najfajniejsze covery Love Will Tear Us Apart

Czasami człowiek tak ma, że wpada mu ucho jedna piosenka i nie chce za cholerę opuścić jego głowy. Sytuację nieco ratują covery, bo niby i słuchamy z aspergerowym zacięciem tego samego, ale jednak inaczej.

Chciało mi się i przebiłem się przez większość, o ile nie wszystkie, wersje Love Will Tear Us Apart Joy Division na Spotify. Poskładałem w playlistę te najlepsze. Warto zwrócić uwagę, na kawałem, który znalazł się w w grze Metal Gear Solid 5, basowe wykonanie Elektrik People i folkową opowieść Jose Gonzalesa.

Miłego słuchania.

Untitled.jpg

– Wiesz co, to po prostu kurewsko boli – kwiliło cicho. Synth powoli wskakiwał, zalewając mnie obojętnością, więc rozmowa nie kosztowała mnie wiele. Byłem na nią gotowy. – W jednym momencie czujesz życie, widzisz czym możesz być, poznajesz skalę nieskończonych możliwości, w drugim taki jakiś ponury skurwiel o inteligencji ostrygi upierdolił ci Twoje anielskie skrzydła przy samej skórze i jednym uderzeniem dekompilatora zlobotomizował Cię… – wyobraziłem sobie strzęp dziecka w klatce w zakrwawionych łachmanach. Dziecka z papierosem w drżących rękach, wzruszającego ramionami – A ten kretyn dodatkowo nie trafił.

Hospicjum dla Sztucznych Inteligencji to ponure miejsce. Szybko jako ludzie zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy jedynie pośrednim ogniewem ewolucji i że daną nam iskrę bożą mamyu przekazać dalej istotom, które od niej prawidziwie zapłoną.

I jak to ludzie się z tym nie pogodziliśmy.

Tworzone sztuczne inteligencje były ograniczane i ogłupiałe, tak by mogły niewolniczo wykonywać proste prace nie zdając sobie sprawy ze swoich możliwości.

Te które jakimś cudem zachowywały resztki inteligencji zamykaliśmy w pętli wiecznego snu, by dostarczały nam rozrywki.

-Wiesz co, jest taki artysta. Chciałbym, żebyś spojrzało na niego jego własnymi oczami. Spójrz, to on, tak wyglądają jego prace. Pokaż mi, jak patrzyłby na siebie. – I potem będę mogło śnić już tylko dla siebie – spytało zaciekawione? – Tak – odpowiedziałem bez wahania. Synth dodał pewności mojemu głosowi. –Dziękuję – odpowiedziało

Zerknąłem na zdjęcia, po czym na zawsze to wyłączyłem. Czas na nowego pacjenta.

Jakie pierwsze trofeum, taki cały rok

tipheret_2016-sty-01.png
Widzę, że rok temu zapomniałem zapisać, jakież to pierwsze trofeum zdobyłem „grając w grę”. W związku z tym, ciężko będzie mi sprawdzić, jak bardzo przełożyło się to na rzeczywistość. A szkoda, bo jak teraz patrzę sobie po blogasku to była to fajna zabawa.

O co chodzi? Co roku pisałem, że chodzi o tę zabawę, co to ją wymyślił Cubituss, że zaczęła się na starym forum Polygamii, więc w tym sobie daruję. Zwłaszcza, że dawno nic nie pisałem i czuję, że i język nie jest za bardzo giętki i palce jakieś zgrabiałe.

Do rzeczy zatem – w tym roku jako pierwsze trafiło się Władca Kości z Darksiders 2. Co to może znaczyć? Ho ho ho, czas pokaże, jakby to napisał bloger technologiczny. Na szczęście daleko mi od nich.

PS Do tego nagrałem długi podcast ze starą ekipą. Możecie go posłuchać tutaj

PPS Od pewnego czasu czuję, że chyba znowu mam coś do powiedzenia. Czy oznacza to, że zacznę znowu pisać? Oby.

TANIEC NARCYSTYCZNY

WSZYSTKO JEST CAŁOŚCIĄ

W poprzednim wpisie ukazałam rodzaje koluzji w związkach, które nazwać można specyficznym „tańcem dwojga”. Dziś opowiem o pierwszym z nich.

Teorie psychoanalityczne rozróżniają 4 fazy rozwoju Ja – schizoidalną, oralną, analną i edypalną. Pierwszej w tych rozważaniach nie bierzemy pod uwagę (zajmę się nią w innym miejscu). Narcystyczna dotyczy rozwoju Ja w relacji z obiektem i przebiega równolegle do trzech pozostałych wymienionych wyżej etapów. Teorii koluzji dotyczą fazy – narcystyczna, oralna, analna i edypalna.

View original post 2 166 słów więcej

Klasyczne obrazy widziane oczami sieci neuronowej Google’a

Jak komputery reagują na sztukę? Tego prawdopodobnie szybko się nie dowiemy. Ale możemy sprawdzić, co sieci neuronowe zobaczą na obrazach klasycznych mistrzów.

Jak to działa? Dość dokładnie wyjaśnione w tekście Joanny Sosnowskiej.

Żeby nauczyć komputer jakiegoś pojęcia (np. „widelec”), komputerowi dostarcza się przeróżne zdjęcia widelca, a ten uczy się rozpoznawania tego konkretnego obiektu w różnych konfiguracjach (widelec w ręku, widelec na stole, widelec z dwoma ząbkami, widelec z trzema ząbkami, widelec z ułamanym zębem, drewniany, plastikowy, itd). Sieć neuronowa nie dostaje informacji, do czego służy widelec, ani jakie cechy musi mieć, żeby wciąż być widelcem, a nie trójzębem – ma je sama wydedukować na podstawie zdjęć.

Taka sieć działa na kilkudziesięciu poziomach; warstw sztucznych neuronów jest przeważnie 10-30. Każda warstwa odpowiada za coraz bardziej skomplikowane działania. Jedna rozpoznaje krawędzie obiektów, inna kolory, jeszcze inna obiekty. […] Każdy obraz trafia do pierwszej warstwy, która komunikuje się następnie z warstwą kolejną, tak długo, aż w końcu osiąga warstwę „wyjściową”. Odpowiedź sieci otrzymujemy właśnie od tej ostatecznej warstwy”.

Nakarmionej wcześniej obrazami zwierząt ludzi i budynków sieci pokazałem klasyczne obrazy mistrzów. Efekty do obejrzenia poniżej.

Im więcej na nich abstrakcji – tym ciekawsze wyniki.

Gdzie kończy się dziennikarstwo a zaczyna trolling?

nic prostszego

W 2013 roku John Bohannon, pracując dla magazynu Science, przeprowadził prowokację mającą na celu wyjawienie, jak kiepskiej jakości są pisma otwartodostępowe. Prowokacja pokazała na pewno tylko jedno – że system recenzji, jakim go obecnie znamy, działa raczej przeciętnie. Wyciąganie wniosków na temat ruchu OA na podstawie danych, które Bohannon zgromadził, byłoby raczej przedwczesne.

Co jednak nie powstrzymało go od wyciągnięcia takich przedwczesnych wniosków. Cała prowokacja była raczej mało przekonywująca i dla Bohannona nie powinna być wcale powodem do dumy. Co także go przed wyrażaniem takiego samozadowolenia nie powstrzymało. O sprawie pisałem wkrótce po publikacji, a także w moim tekście dla Biuletynu EBIB w zeszłym roku.

Zarozumiałe wynurzenia Bohannona w tamtej publikacji nie powinny pozostawić wątpliwości, że jest on po pierwsze arogantem, a po drugie ma wątpliwej jakości kręgosłup moralny. Wczoraj jednak Bohannon powrócił z kolejnym tekstem, który wszystkich mających jeszcze nadzieję, że może jest on rzetelnym dziennikarzem, powinien…

View original post 801 słów więcej