Nie minęło wcale tak dużo czasu, a zmieniło się wszystko [Halt and Catch Fire]

halt-and-catch-fire-season-1-2014-poster-2

Jest wiele seriali o których warto opowiadać. Serio. Oglądam ich masę, pewnie nawet za dużo, ale żeby tak mi się chciało siąść i napisać to mi się za często nie zdarza.

Halt and Catch Fire to serial o początkach PC-tów. Jest tam i IBM, jest Microsoft, jest i Apple. Ale cała opowieść mówi o kimś innym. O firmie Cardiff Electric zapewne nie słyszeliście. I dobrze, bo nie istniała. To fikcyjna korporacja wymyślona na potrzeby serialu.

Co jest w niej wyjątkowego? To jej pracownicy wpadają na pomysł by zrobić pierwszego laptopa. Przenośny komputer mocniejszy, lżejszy i tańszy od innych. Zadanie nie do wykonania, które staje się możliwe.

W serialu fascynujących jest kilka rzeczy. Przede wszystkim pokazuje mi czasy, w których już żyłem jako zamierzchłą przeszłość. Epoka piksela łupanego… A nawet nie, komu wtedy były piksele w głowie – epokę ASCIIolitu, gdzie tryb tekstowy rozpalał wyobraźnię i pozwalał spokojnie na oglądanie gołych bab przemycanych na dyskietkach. Ściąganych z BBS-ów.

A ja to pamiętam. I MS-DOS 3.30, i te dyskietki 5.25 calowe o pojemności 360KB i 640KB pamięci operacyjnej. Pamiętam karty grafiki Hercules posiadającej tylko tryb tekstowy i pierwsze reklamy komputerów w gazetach. Tych 8 bitówych też. Grałem w Empire, pisałem w ChiWriterze, używałem Xtree, wiedziałem czym różni się EMS od XMS-a i że w autoexec.bat powinno być dos=high,umb oraz dlaczego. To ostatnie oczywiście przyszło potem, po XT, wraz z 386.

Nagle czasy mojej wczesnej młodości stały się jakimś zamierzchłym okresem, w którym żeby się z kimś skontaktować, trzeba było zadzwonić telefonem. I to stacjonarnym. Jak zwierzęta.

Pal sześć modę, ta wróciła, wraca, albo zaraz wróci. Muzyka i kino też zatoczy koło. Ale technologia? Ta poleciała do przodu nie oglądając się za siebie zmieniając ze sobą wszystko.

A nie minęło wcale tak dużo czasu.

Siedzę więc i oglądam zafascynowany. Bo nie dość, że mam wycieczkę do swojej młodości z całą warstwą kulturową, żartami z kobiet i świetną ścieżką dźwiękową to jeszcze widzę coś, co znam bardzo dobrze.

Co znaczy spalać się dla projektu, poświęcać mu wszystko i spalać na jego ołtarzu – relacje, życie czy zdrowie. Rzygać ze zmęczenia i wracać do pracy, bo warto. Jak ten program bojowy CIA, który zatrzymywał dysk, przez co głowica uderzała w kółko w jedno miejsce, co miało go zniszczyć. Halt and Catch Fire.

Nie, nie stworzyłem laptopa. Ale czuję jakąś jedność z tymi ludźmi. Łudzę się, że wiem, jak to jest, co czują.

A na pewno znam to uczucie, kiedy się swój projekt traci.

I pewnie dlatego tak mi się ten serial podoba.

Odnośnik

– Właściwie to na Usenecie rodziła się Polygamia.pl – opowiada twórca tego serwisu, Piotr Gnyp. – Pierwsi autorzy byli rekrutowani z ludzi piszących na pl.rec.gry.konsole. Pierwszy link również tam zapostowałem. Nie wierzycie? Sprawdźcie. W ogóle większość ludzi zajmujących się internetem można było poznać na Usenecie i IRC-u. Obecni pracownicy Google, dziennikarze z pierwszych stron gazet, a nawet słynni muzycy – wszyscy oni spierali się kiedyś i kłócili o głupoty na usenecie. Dla mnie to wyznacznik „starej gwardii”.

za pomocą Prawieki sieci – wspominamy Usenet. ‚To był pierwszy serwis społecznościowy, tam rodziły się największe trolle’.

Zagubiony flejm

Przeglądałem pliki do skasowania w dokumentach i znalazłem jakąś odpowiedź na list, która nigdy nie została wysłana. Plik datowany jest na 9 kwietnia 2008, 23:52. Zostawiam jak jest, bez poprawek i redakcji. Minęły 3 lata, a ile się zmieniło..

Od dawna już wiadomo, że rozwój techniki i internetu jest tak szybki, że prawo i inne dziedziny nauki często nie nadążają z ujęciem w definicje i normy, tego co tam się dzieje. Blogi to zjawisko stosunkowo młode, ale jest chyba jednym z najprężniej i najszybciej się rozwijających. Dawno już przestały to być internetowe pamiętniki, gdzie ludzie opisywali to, co im się danego dnia przydarzyło. Od pewnego czasu obserwujemy powstanie blogów tematycznych, czyli skupiających się na jednym, wybranym wycinku rzeczywistości. Tu właśnie moim zdaniem wpisuje się Polygamia. Interesują nas konsole, gry na nie i to, jak wpływają na popkulturę (i vice versa). Prostym erystyką i usenetowym zagraniem byłoby tu poproszenie o definicję od ilu wpisów blog staje się serwisem i zredukowanie wszystkiego w ten sposób do absursu spychając dyskusję na wałkowanie definicji. Spróbuję więc przedstawić swój pogląd na tę sprawę.

Blog to komentarz autora/autorów do wybranego wycika rzeczywistości. W sumie nie tak bardzo różnimy się od nastolatki, która pisze o tym, co dzisiaj zjadła i jakiej wysłuchała piosenki, z tymże u nas są to wskazania na teksty, jakie nas zainteresowały, gry czy trailery. Możesz więc potraktować Polygamię jako przegląd czytnika RSS i skrzynki emailowej blogerów zrzeszonych w tym projekcie. Bo w sumie tak właśnie traktuję współczsne blogi. Są to drogowskazy, które mówią, gdzie warto zajrzeć i co zobaczyć. Z kolei serwis musi dla mnie mieć dużo autorskich treści, wnikliwą analizę tematu i formułę tekstu będącą czymś więcej niż komentarz do znalezionej informacji.

Patrząc więc z tej strony Polygamia byłaby bardzo słabym serwisem. Nie mamy na mówiąc szczerze sił. Uważny czytelnik zauważy, że lwią część tworzy parę osób, którym zajmuje to naprawdę dużo czasu. Jasne, chcielibyśmy robić dużo więcej, ale jak na razie nie mamy takich zasobów, które by na to pozwoliły. Chcę tu też przypomnieć, że blog ten jest nadal amatorski, nikt z nas nie uważa się za „dziennikarzy growych“. Piszemy o tym, co zwróciło naszą uwagę, co naszym zdaniem warto omówić i komentujemy aktualne wydarzenia. Czasami lepiej, czasami gorzej – to jasne. Wydaje mi się, że właśnie datego czyta nas te parę tysięcy osób, bo w końcu te same informacje pojawiają się w wielu innych miejscach.

Tu od razu napiszę o jeszcze jednej rzeczy, chociaż ty o niej nie wspomniałeś, jednak warto na nią zwrócić uwagę. Jest to zarzut o kopiowaniu treści. Przy skończonym źródle informacji i nieskończonej ilości blogów, serwisów itd ciężko być tym jedynym. Równeż bardzo ciężko wskazać faktyczne źródło, przez które dotarliśmy do danej informacji. Bo jeżeli na raz dostajemy wskazanie od 6 stron , które śledzimy, to w zasadzie, którą powinniśmy wskazać jako pierwszą? A jeżeli sami zaczęliśmy pisać dużo wcześniej, ale publikacja wydarzyła się później? Zwykle staramy się podawać źródło informacji, o ile jest to możliwe.

Czas też odnieść się do zarzutu, że nie piszemy o naszej rodzimej blogosferze. Mam nieco odmienne wrażenie. Nie chcę tu przytaczać przykładów, ale wskazujemy ciekawe teksty, jakie znajdziemy. Jasne, zapewne jest ich dużo więcej, ale polegamy na naszych źródłach rss, jak również na mailach od czytelników. Co więcej, nawiązujemy polemikę, staramy się przedstawić swój punkt widzenia na dany temat i odpowiednio go skomentować. Problem w tym, że przeglądamy naprawdę dużo stron i bieżące informacje zwykle zgarniamy szybciej z zagrancznych źródeł, więc ciężko po fakcie dopisywać, że u kogoś też to się pojawiło, no chyba, że pojawi się nieco odienny od naszego komentarz, na który chcemy odpowiedzieć.

Odnoszę również wrażene, być może mylne, że niewiele innych blogów poza nami to robi. Tu pada temat Fantasmagieri i Twojej informacji. Powiem szczerze, że jeszcze nie słuchałem tego podcastu z bardzo prostego powodu – braku czasu. Generalnie pisanie na Polygamię i robienie polygadki zajmuje mi większość wolnego czasu, również tego na słuchanie innych podcastów. W zasadzie starcza mi czasu na dwa – 1up Yours i HotSpot. Uważam, że umieszczanie informacji o tym, że pojawił się kolejny odcinek cyklicznej audycji jest nieco bez sensu. Tak jak nikt nie pisze, że jest kolejna polygadka, bo wiadomo, że się pojawi. Oczywiście, jeżeli któryś z moich autorów znalazłby coś w Twoim podcaście, co jego zdaniem wymagałoby komentarza, rozszerzenia lub polemiki to idę o zakład, że pojawiłby się u nas odpowiedni wpis.

Na sam koniec Blogfrog. W swoim założeniu to platforma skupiająca wszystkie blogi, oceniająca je i promująca najciekawsze treści. Ponieważ Polygamia została tam dopisana, założyliśmy, zakładaliśmy, że będziemy podlegać tym samym regułom co wszyscy. Tam czasem, bez wyraźnych zmian w regulaminie i bez wcześniejszego poinformowania nas o tym, zostaliśmy potraktowani gorzej niż inni. Nie miałbym żalu, gdybyśmy przestali spełaniać jakieś warunki formalne i w związku z tym zostali usunięci z tego agregatu. Tymczasem jednak mamy sytuację przedziwną. Polygamia nadaje się by być, ale jest traktowana gorzej. Wskazuje to na nieoskonałość tego seriwsu i jego nieprzygotowanie, bo przecież podobne blogi tematyczne istnieją w internecie i można było założyć, że kiedyś pojawią się i w Polsce. Co więcej, wydaje mi się nawet, że jest prosty sposób na rozwiązanie tej sytuacji, no ale skoro Agora wybrała metody partyzanckie, to trudno. Jeden telefon, czy mail by wystaczył.

Nigdy nie poszło. W sumie to ciekawi mnie na co wtedy odpowiadałem. Pogooglam, bo to był jeden z tych pierwszych flejmów z innymi małymi sajtami.

Parodysta vs twórca. Oczywiście, że wierzymy temu pierwszemu

20111127-233735.jpg

Polygamia napisała tekst o Molydeux, czyli twitterowym fejkowym koncie nabijającym się z Molyneuxa. Konto zablokowali, jest dramat.

I to chyba za duży. We wnioskach czytam

Sprawa Molydeux stawia kilka pytań: czy z podsuwanych przez niego pomysłów nie dawałoby się robić ciekawszych gier niż kolejne strzelanki o żołnierzach? Czy to, że autor tych żartów uznaje takie pomysł za naprawdę głupie świadczy o branży źle czy dobrze? Czy udawanie w internecie innej, znanej osoby jest w porządku? Kim trzeba być, aby dać się na to nabrać?

I w sumie sam nie wiem skąd to się mogło wziąć. Bo jedną rzeczą jest posiadać pomysł, a drugą go zrealizować. Pomysły są tanie. Można mieć ich milion na godzinę. Nie oznacza to jednak, że da się z nich zrobić grę. Natomiast na pewno da się nimi zalewać twittera, fejsa i milion innych serwisów lansując się na boga współczesnego designu. Zrobienie działającej i fajnej gry to niestety zupełnie inna para kaloszy.

Jasne – z cytowanych pomysłów kilka zostało użytych, pojawiły się też niezależne produkcje podobne do przedstawionych idei. I chwała ich twórcom za to. A pomysłodawca? Zasługuje na creditsa i tyle. Niewiele więcej. Bo to ktoś inny przemielił to wszystko do kupy i złożył z tego sensowny produkt. Jak już napisałem wcześniej – 140 znaków pomysłu to jeszcze nie jest gra, niezależnie od tego, jak super się to czyta na Twitterze.

I jeszcze raz się powtórzę – pomysły są tanie, zrobienie gry nie. Zwłaszcza, że dodatkowo przywoływane są do tablicy duże firmy, które muszą zarabiać. Strzelanki o żołnierzach może i nie są zwykle przełamującymi standardy grami o wielkim znaczeniu. Są po prostu fajne, ale też i nie wymagajmy od każdej gry czy film bycia arcydziełem. Strasznie nudne i ciężkie stałoby się nasze życie, gdyby nagle każdy jego element musiał mieć wielkie znaczenie.

Zresztą nie wiem skąd się bierze to janosikowanie mediów growych i stawanie zawsze po stronie mniejszych. Ja rozumiem, że mają bronić klienta, mają opisywać rzeczywistość i ją tłumaczyć, ale też nie mogą po prostu nawalać wydawców i twórców, za to, że chcą zarabiać.

Przecież to nie jest tak, że ktoś nas zmusza do kupowania tych przywołanych strzelanek o żołnierzach i nakazuje gardzić tymi o 256 graczach kontrolujących kości. Ludzie chcą czasami prostej rozrywki i potępianie ich za to jest po prostu hipsteryzowaniem. Niczym więcej.

Branża ma się dobrze. Rozwój technologii i cyfrowych platform dystrybucji pozwala powstawać zarówno Call of Duty, jak i Flowerowi, Echochrome czy The Path. Każda z tych produkcji ma swoje miejsca, każda ma swoich klientów i odbiorców.

Pozwólmy im decydować w co i jak chcą się bawić. To, że ktoś gra w WoWa i lubi FIFE nie czyni z niego gorszego człowieka. Wystarczy tylko napisać mu, jaki ma wybór. I w danej kategorii polecić najlepsze produkcje.

Słowem – nie hipsteryzujmy. Wysokobudżetowe produkcje też są fajne i warto się w nie bawić. Bo wbrew pozorom jest w nich masę fajnych patentów.

PS A Molyneux udowodnił już, że gry robić umie. Nawet jeżeli te ostatnie do najlepszych nie należały. Czy jego prześmiewca może pochwalić się swoimi dokonaniami? Bo to, że jacyś dziennikarze rozmawiali i wiedzą, to trochę mało. A zresztą świetnie podsumował to Błażej.

Zrzut ekranu 2011-11-27 o 16.28.50.jpg