Weźcie zagłosujcie portfelem i nie kupujcie tego badziewia

Powstańcy palili się żywcem z uśmiechem na ustach.

A przynajmniej takie wrażenie można odnieść oglądając opakowanie zestawu klocków. Do zabawek związanych z Powstaniem Warszawskim miałem do tej pory stosunek zerowy. Nie przeszkadzało mi, że są, nie zamierzałem ich kupować.

Skoro mamy zabawki rycerzy, to czemu nie żołnierzy, a skoro są i oni, to czemu by i nie przedstawić walk ulicznych. Byłem jednak przekonany, że w tej dziedzinie niewiele się zmieniło i zabawki mimo coraz większej ilości funkcji nadal wyglądają tak samo.

Aż zobaczyłem to.

Zrzut ekranu 2014-07-31 14.59.07

Uśmiechnięty powstaniec tuż przed spłonięciem żywcem macha przyjaźnie do uśmiechniętego Niemca w samochodzie. A to tylko część możliwych do ułożenie scenek rodzajowych, który zapewne oferuje ten zestaw.

Weźcie zagłosujcie portfelem i nie kupujcie tego badziewia. Mam nadzieję, że seria poniesie spektakularną klapę a osoba odpowiedzialna za design klocków dostanie odprawę na tyle dużą, że będzie ją stać na tabletki z suszonej żaby. Przy projektowaniu tej serii najwidoczniej mu ich zabrakło.

A firmie Cobi gratuluję pomysłu. Niedługo będzie można zrobić więcej serii z uśmiechniętymi ludzikami. Co powiecie na uśmiechnięte dzieci machają zza okna samolotu uśmiechniętemu radzieckiemu operatorowi stacji BUK. Do wzięcia pewnie też jest masakra w Srebrenicy i parę innych wydarzeń historycznych. A przecież jak te figurki żołnierzy się uśmiechają, to te sytuacje wcale nie wydają się już takie straszne i mroczne, nie? Wojna to fajna sprawa.

PS I tak, pamiętam, że Libera zrobił Lego Obóz Koncentracyjny, ale też i widzę różnicę pomiędzy produktem masowym, zabawką dla dzieci a instalacją artystyczną.

Trzeba być cierpliwym, sukces przyjdzie

Ależ pięknie się te dwa wpisy zazębiają. Poprzednio pisałem, jak to współczesna młodzież pędzi do sukcesu, zupełnie nieprzygotowane na fakt, że trzeba będzie na niego poczekać. Że sukces kosztuje. I że mało kto osiąga go w młodym wieku. Popisałem, pomarudziłem sobie, że za moich czasów było inaczej i spojrzałem krytycznie na swoje życie.

Za dużo sukcesu tam też nie zobaczyłem.

Ale potem wpadły mi w rękę ten cykl i, wow, obejrzyjcie sami. Jeżeli pracujecie w branżach kreatywnych to warto przypomnieć sobie historię pewnego losera. Tak, Leonardo Da Vinci na swój czas czekał aż do 30. A potem jeszcze długie 16 lat.

Powinni uczyć o tym w szkołach! Uczą? Ach, to soraski, już zapomniałem…

Mam gdzieś, co wybrał Marcin Prokop…

… wiem, że Marcina Prokopa nie interesuje jaką sieć komórkową wybrałem. Bo i niby dlaczego by miało? Ani z niego ani ze mnie żaden ekspert w tych sprawach. To co nas różni, to fakt, że jemu zapłacili, żeby był, a ja zapłaciłem im, żeby mieli między innymi na niego.

Przeraża mnie to trochę. Inwazja celebrytów, którzy poza tym, że są znani mają teraz też się znać. I doradzać. Kiedyś wystarczyło, że przyciągali nazwiskiem, wyglądem, czy talentem. Teraz nagle poza tym są kreowani na ekspertów. Polecą pralkę, lodówkę czy operatora. Bo się znają, zbadali temat, a ty zaufaj. Bo przecież bogaty i sławny nie może się mylić. Zwłaszcza, jak mu za to zapłacą.

Przoduje w tym sieć Play, której sam jestem abonentem. I nie, nie dlatego, że zapłacili tonie nieznanych mi sławnych osób by wybrała ich formułę z literką. Nie mieli mnie w dupie jako klienta, jak mój poprzedni operator – Plus, który nie był zainteresowany utrzymaniem płacącego klienta. Ten pościg za nowymi abonentami i totalne olewanie aktualnie płacących to w ogóle temat na inną notkę, ale sami przyznacie, że tak na zdrowy rozum to nieco idiotyczne, że nie dba się o tych sprawdzonych, którzy regularnie płacą. No ale to Polska. Może gdzie indziej jest inaczej. Wracając do Playa… 

W ich reklamach występuje tona osób, których nie znam, a które są w ich sieci, co oznacza, że pewnie i ja powinienem być. Wychodzi mi na to, że działy marketingu mają nas za straszliwych idiotów, dla których bycie sławnym mentalnie zrównuje się z byciem nieomylnym. Jest jeszcze gorsza opcja, że jako naród po prostu kupujemy te bzdury, bo inaczej po co byłoby ciągnąć tę farsę z mówieniem kto w jakiej sieci komórkowej jest.

Tymczasem nie dość, że ciągle jest to tematem, to z przejść pomiędzy operatorami robi się prawdziwie dramatyczne historie. Tak, nie żartuję, z faktu, że komuś się kończy kontrakt reklamowy i zaczyna robić to samo dla innej firmy media potrafią zrobić nagłówek.

Nie wiem kiedy świat zaczął wyglądać jak reklamowy skecz kabaretu Mumio stworzonego z myślą o reklamie jeszcze innego operatora, ale tęsknię za czasami, gdy było inaczej.

 

To chyba jest problem, że na całym TEDxWarsaw warto było wysłuchać tylko 2,5 wystąpienia?

Dwa i pół? To i tak niezły wynik, jak na TED-a – klaruje mi w rozmowie Błażej. Nie mogę się nadziwić. Zawsze miałem w głowie wrażenie, że TED to taka orgia idei, która zapłodni mi mózg. Po wizycie na TEDxWarsaw wiem, że zmarnowałem dzień. Lepiej było zostać w domu i oglądać to wszystko w internecie.

Co to jest TED chyba wiecie. Jeżeli nie, to już mówię w telegraficznym skrócie – każdy mówca ma maksymalnie 18 minut na wystąpienie. Prelegent ma za zadanie dzielenie się nowymi pomysłami i ideami. Takimi, które warto szerzyć. Tematyka? Kiedyś głównie technologia, teraz w zasadzie wszystko. Po pierwsze dlatego, że technika jest wszędzie, po drugie dlatego, że w końcu w kulturze też jest mnóstwo nowych trendów.

TEDx od TEDa różni się tym, że organizowany jest niezależnie, ale na licencji. Warszawskiej edycji stuknęło właśnie 5 lat. Wcześniej, mimo iż zawsze chciałem, coś zwykle stawało mi na drodze. Wyjazdy, spotkania czy też po prostu zwykła proza życia. I zawsze żałowałem.

Teraz już wiem, że niesłusznie.

Dlaczego? Dlatego, że na w świecie wystąpień o pomysłach i ideach, które warto szerzyć jest strasznie mało tych idei. W Warszawskim Multikinie spędziłem cały boży dzień. Wysłuchałem mnóstwa wystąpień i nie wiem o czym one były.

Jakiś koleś wziął i się oświadczył, super, fajnie gratulacje – ale co mam z tego wynieść? Jakaś artystka rodem z Polski opowiadała jak to nie pasowała do innych, więc wyjechała. Teraz szyje ubrania z włóczki, by wszyscy wyglądali tak samo. A do tego jest wdzięczna, że jej sponsorka i źródło darmowego materiału nie zginęło w wypadku samolotowym. Ktoś opowiedział mi bajkę. Bardzo ładną, ale wyniosłem z niej tylko, że płacili jej 20 dolarów za godzinę. Był też odpowiednik Paolo Coehlo, który deklamował coś bez sensu do zdjęć, bo wydał album…

Gdyby nie Maria Mach i jej wykład o odmiennym spojrzeniu na wychowanie na TEDxWarsaw nie byłoby prawdopodobnie nic wartego uwagi. Ot, wystąpienia jakich dużo, odstające w dość drastyczny sposób od tych, które możemy zobaczyć na stronach TEDa.

Porównajcie sobie polską edycją chociażby z tym wystąpieniem. Przepaść.

Serio, czy naprawdę nie mamy o czym mówić? A może to ja jestem już zmanierowany i zbyt wybredny i nie doceniam opowieści o życiu i braku szacunku dla kierowcy ciężarówki, zwłaszcza, jeżeli jest kobietą? Owszem, zanotowałem parę ciekawych statystyk – o tym, że wzrosła ilość samobójstw wśród kobiet weterynarzy o 11% czy też faktów takich jak jeże i ich nie jedzenie noszonych jabłek, z którymi zwykle są portretowane. Przyznam też, że wypowiedzi jednej z prelegentek dały mi do myślenia i pewnie powstanie na ich temat notka. Ale nie dlatego, że ona coś powiedziała. Wręcz przeciwnie – przez to, że sama nie zastanowiła się, skąd to różnica w traktowaniu starszych. A przecież pewnie zmieniło się wraz z przyspieszeniem rozwoju technologicznego i brakiem zastosowania dla mądrości starców, którzy za współczesnym światem po prostu nie nadążają. No ale to ja sobie pomyślałem, a nie ona powiedziała.

Jeżeli 2,5 wartościowego wystąpienia na cały dzień TED-a to standard, to mamy duży problem. W tak ciekawych czasach idei i pomysłów powinno być dużo więcej. Nie wierzę, że nie ma o czym mówić. Jesteśmy na granicy rewolucji transhumanistycznej, żyjemy w świecie z filmów science-fiction, jesteśmy nauczeni dzielenia się myślami, zdjęciami… no wszystkim.

Może te TED-y są za często? Albo jest ich za dużo? Może warto zwolnić i zrobić większą selekcję, tak by pójście tam miało jakiś inny, poza networkingiem, sens.

Póki co, to szczerze mówiąc, żałuję, że nie zostałem w domu i nie oglądałem tego na streamingu. Więcej bym zrobił i nie miał poczucia zmarnowanego czasu. I chyba też sam mógł zaproponować ciekawszych mówców niż ci wybrani. Chociażby chłopaki z Pana Generatora mogliby tam opowiedzieć naprawdę ciekawie o połączeniu sztuki i technologii. Ich idee są świeże, odważne. I co najważniejsze – umieją występować.

Póki co lepiej chyba pooglądać archiwalne materiały na stronach eventu. W Polskiej edycji jak dla mnie jest za mało cukru w cukrze.

PS Jak ktoś z Was był na innych edycjach, to pliz dajcie znać, czy macie podobne zdanie i czy może ja po prostu trafiłem na złą edycję.

„Przewyższacie mnie mądrością, ale ja was uczciwością”

Byłem bardzo niepocieszony faktem, że muszę wychodzić z Konika Garbuska. Z jakiegoś powodu sztuka przeznaczona dla widzów od lat trzech nie podeszła mojemu pięciolatkowi, a bardzo spodobała się mi. Może dlatego, że była bardzo życiowa i kazała mi myśleć o Ukrainie, a nie miała nic a nic z w sobie z bajkowej ekonomii.

Wiecie na pewno o czym mówię. W baśniach to ten trzeci syn – idiota – zdobywa rękę księżniczki, złote runo czy łaskę cara. Bycie mądrym staje się analogiczne z byciem złym i wyrachowanym. Do dobra zdolny jest tylko naiwny głupiec. Smutny to obraz, a w bajce podkreślony dodatkowo następującym cytatem

Już od dawna rzecz to znana,

Że skarb trafia do bałwana

Skarbem są przepiękne konie, które mądrzy bracia postanawiają głupiemu bratu podprowadzić i sprzedać z zyskiem carowi. Wania odkrywa ich zamiar, dogania i zwraca się do nich w te tytułowe słowa „Przewyższacie mnie mądrością, ale ja was uczciwością”.

I o tej uczciwości będzie. Że jak się nie ma nic do powiedzenia, to raczej powinno się siedzieć cicho. Bo nie zawsze na każdy temat należy mieć zdanie. Zwłaszcza gdy brakuje wiedzy.

Staram się nie pisać o polityce, nie popieram partii ani ludzi. Staram się wspierać idee. I wiedzieć cokolwiek o sprawie w której zabieram publicznie głos. Wierzę, że siedzenie cicho i słuchanie, co mają do powiedzenia inni to czasami najlepsza opcja. A dodatkowo dająca czas do wyrobienia sobie własnej opinii. Inaczej można skończyć jak blogerka modowa, która zabiera się za temat Ukrainy.

Od razu zaznaczam – nie mam zadania. Nie wiem, który miał być ten dobry? Janukowycz czy Juszczenko? Nie wiem, jakie były negocjacje Ukrainy z Unią, nie wiem, co było po Pomarańczowej Rewolucji, która wcale tak dawno temu się nie wydarzyło. Nie pamiętam, za co siedzi Julia Tymoszenko. Nie mam zadania w sprawie obecności tego kraju w Unii. Nie wiem, co się nam bardziej opłaca. I nie, nie chwalę się swoją ignorancją.

Nie zmienia to jednak faktu, że przeraża mnie, iż kilkaset kilometrów od Warszawy na ulicach dużego miasta dochodzi do rzezi. Niepokoi, że musi zginąć kilkadziesiąt osób by międzynarodowe instytucje, których mój kraj jest częścią zaczęły coś robić. To nie są kraje arabskie. To nie Wenezuela położona na odległym kontynencie, to się dzieje tu i teraz. Obok.

No ale to chyba ludzkie. Normalne.

Okazuje się, że można i inaczej. Można napisać albo o social media albo o modzie. „Oczywiście na początku zastanawiałam się, jak mam się ubrać, idąc na Majdan. Wiesz, takie typowe rozterki fashionistki. Później zdałam sobie sprawę, że najważniejsze przecież, żeby było mi ciepło. Termiczna bielizna Uniqlo, którą niedawno kupiłam, okazała się wprost idealna na Majdan, a nie – jak wcześniej myślałam – wypad na narty w Alpy” – to tylko pierwszy z rozbrajających cytatów mierzącej się z problemem blogerki modowej, której próżność podpowiadała, że roznoszenie kanapek nie jest odpowiednie dla kogoś o jej pozycji.

Zerkam dalej i widzę,  podobne problemy. Kolejny autor narzeka, że walk o wolność jest „tak dużo, że po prostu się znieczulamy, a zainteresowanie się sprawą wymaga wysiłku, choćby zrozumienia, o co się walczy i na czym polega cała sprawa”. A media mu nie pomagają, bo znieczulają. Rozumiem, że wysiłku do zrozumienia autor nie chce, po co więc to pustosłowie? Bo to modna fraza? Popularne hasło? A może należy zabrać głos, za wszelką cenę, nawet jak się nie ma nic do dodania, poza tym, że oj, nie robią mi te obrazki, bo dużo takich już było. Na szczęście z Wenezueli, gdzie też podobno leje się krew już żadnych nie ma.

Rewolucji nie będzie - to nadal aktualne

Internet jest pojemny, zmieści się w nim dużo treści. Nawet tych o niczym i o tym, że to źle, że są treści o niczym. Ważne, żeby zabrać głos teraz, póki się klika.

No więc ja tak nie chcę. Może to niemądre, ale wydaje mi się po prostu uczciwsze. Nie znam się, to się nie wypowiem. Popiszę sobie o tych grach, technologiach czy kulturze, roztrząsanie o tym, kto zostanie prezydentem, premierem i jaka powinna być ta Ukraina zostawię tym co się znają.

Korzystam ze swojego prawa do siedzenia cicho.

IPLA, robisz to źle

Siedzimy z dzieckiem i zastanawiamy się, co razem obejrzeć. Naszą uwagę przykuwa aplikacja IPLA na telewizorze LG. Czemuż by nie, myślę i odpalam ją, by zobaczyć co jest w ofercie. Naszą uwagę przykuwa LEGO Batman: The Movie. Niestety dopiero po chwili okazuje się, że w tym miejscu popełniliśmy błąd.

Lubię usługi streamingujące. Z muzyką przesiadłem się zupełnie na Spotify. Podobnie mam z filmami – absolutnie nie czuję potrzeby posiadania setek Blu-rayów. Zwykle i tak zbierają tylko kurz, a tym co obejrzałem mogę pochwalić się znajomym za pomocą serwisów typu IMDB.

Za jednorazowe obejrzenie filmu jestem w stanie zapłacić 10zł. To akceptowalna dla mnie kwota, dodatkowo IPLA oferuje dużo wygodnych sposobów płatności, do standardowych SMSów, przez przelewy, karty kredytowe, aż do PayPala włącznie. Kod przychodzi mailem po chwili, wpisuję go w telewizorze, i po chwili odpala się film. Zapowiada się miły poranek z filmem? A skąd!

Okazuje się, że moje łącze 60 Mb/s to za mało by film działał płynnie. Co chwila pojawia się buforowanie, jakoś chwilami też pozostawia wiele do życzenia. Włączenie pauzy na dłuższą chwilę też nie jest wyjściem – buforowanie pojawia się tak czy inaczej. Po chwili film w ogóle wyłącza się. Moje 9.99zł szlag trafił.

Jasne, to nie jest dużo pieniędzy. Ale niemożebnie to wkurza.W muzyce problem piractwa został w dużej mierze wyeliminowany. Trzeba być idiotą, żeby ściągać mp3, gdy za 20zł miesięcznie ma się dostęp do gigantycznej bazy utworów. Z filmami tak niestety nie ma. Usługi VOD dostępne w Polsce mają ubogie katalogi, a ich użytkowanie bynajmniej nie jest przyjemnością. I póki to się nie zmieni nie ma co liczyć, że Polacy przestaną ściągać filmy z sieci i zaczną za nie płacić.

Za obejrzenie 20 minut z ponad godzinnego filmu w bólach, zapłaciłem dychę, za ściągnięcie go w lepszej jakości z Chomikuj zapłaciłbym 3zł. Widzicie, gdzie leży problem?

Mam nadzieję, że Netflix w końcu wejdzie do Polski i coś zmieni.

5 rzeczy, które wkurzają mnie w Spotify

Och, kaman, Spotify! Jesteś moją ulubioną usługą muzyczną, Streamujesz muzykę, jesteś w pełni wirtualne. Dlaczego zatem:

  • masz tak różne interfejsy, przez trudniej się cię obsługuje
  • muszę wklepywać te same dane i ustawienia na każdym urządzeniu; nie możesz ich trzymać na serwerze?
  • nie pamiętasz czego ostatnio słuchałem w usłudze, a tylko w aplikacji. Zawszę muszę klikać i szukać gdy z komputera przesiadam się na smartfon, a przecież powinna być płynna kontynuacja
  • gubisz hasła do innych serwisów i masz gdzieś swoje aplikacje – nie zauważasz, że przestają one dobrze działać? Dlaczego nie wymuszasz aktualizacji?
  • a słowa piosenek? nie byłoby trudno je dodać, prawda, a ile radości….

Wystarczy poprawić tak niewiele, by było tak dobrze… A tymczasem idę po raz kolejny wpisać hasło do fejsa i last.fm, bo mi aplikacje ZNOWU przestały działać.

Co było dalej? Przecież nie żyli długo i szczęśliwie

Jakoś szczególnie się na początku na to Elizjum nie nastawiałem. Wiedziałem, że Blookamp, że Dystrykt 9, ale jakoś mi tematyka nie robiła. W sensie – bałem się uproszczeń i machnięcia scenariusza na jedną polityczną stronę.

A potem ktoś napisał, że fajne, uwierzyłem i się napaliłem.

Niepotrzebnie.

Czytaj dalej

Techno-dystopie

Cytat

Ciekawa sprawa – twórcy i techno-utipiści wierzący w pozytywny wpływ rozwoju technologicznego na nasze życie zaczynają zmieniać zdanie. To już kolejny zaobserwowany przeze mnie przypadek.

Czyżby po zachłyśnięciu się osobliwością, pozytywnym zaćpaniem się technologią przyszedł czas na zjazdy, walkę z uzależnieniem i smutnymi brakami środków na koncie bankowym?

…the way Google translator works, for instance, is a graphic example of how a giant just takes (or “appropriates without compensation”) and monetizes the work of the crowd. “One of the magic services that’s available in our age is that you can upload a passage in English to your computer from Google and you get back the Spanish translation. And there’s two ways to think about that. The most common way is that there’s some magic artificial intelligence in the sky or in the cloud or something that knows how to translate, and what a wonderful thing that this is available for free.

“But there’s another way to look at it, which is the technically true way: You gather a ton of information from real live translators who have translated phrases, just an enormous body, and then when your example comes in, you search through that to find similar passages and you create a collage of previous translations.”

“So it’s a huge, brute-force operation?” “It’s huge but very much like Facebook, it’s selling people [their advertiser-targetable personal identities, buying habits, etc.] back to themselves. [With translation] you’re producing this result that looks magical but in the meantime, the original translators aren’t paid for their work—their work was just appropriated. So by taking value off the books, you’re actually shrinking the economy.”

za pomocą What Turned Jaron Lanier Against the Web? | Arts & Culture | Smithsonian Magazine.