Wychodzi na to, że strasznie narzekam na naszych technoblogerów. Ale słowo daję, że im więcej i dokładniej czytam, tym więcej mam do nich zarzutów.
Najnowszy to poza wszystkimi wymienionymi wcześniej wadami – pustosłowie. Rzadko można się na to natknąć, bo i nie często zdarza się, że tekst na serwisie jest czymś więcej niż przepisanym niusem, ewentualnie rozwiniętą notką. No ale raz na jakiś czas mamy do czynienia z tekstem autorskim, gdzie są jakieś przemyślenia. A jeżeli dodatkowo dotyczą one serwisów internetowych, reklamy, blogów i tematów pokrewnych to mamy problem. Okazuje się bowiem, że przemyślenia i teoria to jedno, ale nie ma to żadnego przełożenia na rzeczywistość.
To już kolejny raz, kiedy czytam taki tekst. Jest w nim sporo wniosków, jak to wszystko powinno wyglądać. Rzecz w tym, że miejsce, w którym jest on opublikowany absolutnie się do tego nie stosuje. Tłumaczenia „to nie mój serwis” nie przyjmuję. W końcu tym razem autorką jest sama redaktor prowadząca. Osoba, której redaktor naczelny zleca opiekę nad serwisem, której opiniom ufa.
No ale chyba nie na tyle, żeby je zastosować.
Póki co większość blogerskich przemyśleń to takie pisanie dla pisania. Opinie bez pokrycia. W końcu ekran cierpliwy, dużo zniesie, ponarzekać można, a zmieniać nie ma po co.
Przecież to tylko tekst, nic z niego nie wynika.
A ja obiecałem sobie, że nie będę już marudził. Taki to stadny lajf jest.
PS. A! I jeszcze jest ta druga strona, że produkowana przeze mnie treść też jest mizerna ;-)
No ja mam ten problem, że czytam i staram się zrozumieć. Stąd i niektóre posty tutaj ;)
Czytać ze zrozumieniem serwisy IT (te opiniotwórcze oczywiście)… zazdroszczę umiejętności ^^
No nie mówię, że zawsze rozumiem, ale się staram ;)