Bałem się Aniołów w Ameryce. Niepotrzebnie – ze spektaklu wyszedłem oszołomiony. I nie wiem kiedy minęło te pięć godzin.
Anioły najpierw poznałem jako serial. Ba, wydaje mi się, że był to w ogóle pierwszy serial, jaki obejrzałem, skuszony dużymi nazwiskami (Al Pacino, Meryl Streep, Emma Thompson). I automatycznie się w nim zakochałem. Podobało mi się wszystko – od intra, muzyki przez doskonałą grę aktorską aż do scenografii. Pławiłem się w wielowymiarowości i uniwersalności opowieści no i oczywiście najbardziej wkręcałem się w sakralną część opowieści o aniołach szukających zaginionego Boga. Sama historia gejów i AIDS aż tak ważna dla mnie nie była. I długo nie wiedziałem, że tak w zasadzie Anioły w Ameryce to nie serial HBO a sztuka teatralna.
2 części, w sumie 5 godzin. Bałem się. Że będzie nudno, że polscy aktorzy nie dorównają klasie tych z serialu, że zostaną inaczej postawione akcenty i zamiast uniwersalnej opowieści dostanę jakąś propagandówkę. No i że scenografia teatralna nie może równać się przecież tej z wysokobudżetowego serialu.
Boże, jak się myliłem.
W żadnej z 18 tysięcy sekund nie żałowałem, że na nie poszedłem. Magia teatru zrobiła swoje. Sceny nabrały innego znaczenia, aktorzy siłą ekspresji i talentu walili po mnie emocjami. Obejrzałem znaną sobie historię ale opowiedzianą zupełnie inaczej. A w zasadzie nie, nie obejrzałem – zgwałcono mi nią uczucia.
Czułem panikę i lęk Priora, którzy krzyczał, że boi się umierania, samotności i opuszczenia. Czułem pogardę Roya Cohna, koronę prawniczego stworzenia, muszącego zadawać się ze śmieciami. Rozumiałem szaleństwo niekochanej Harper PItt. I oczywiście tłumaczyłem sobie ucieczkę i lęk wraz z Luisem Ironsonem. Zawsze mam takie ciarki, jak oglądam coś niesamowitego i to uczucie rzadko mnie opuszczało w trakcie trwania tego spektaklu.
Jasne – nie było idealnie. Mimo iż, w ubogiej scenografii odnalazłem magię to uważam, że za mało ją wykorzystano. Podczas występu gra światłem i rozwieszonymi lustrami odbywała się zdecydowanie za rzadko, a przecież w ten sposób można by jeszcze bardziej wzmocnić przekaz i symbolikę. Sceny w których Joe rozmawia z Harper i tak naprawdę nie obserwujemy ich tylko zniekształcone lustrzane odbicia są jednymi z najbardziej wyrazistych z całego przedstawienia. Scena gdy Prior w skąpany w filoletowym świetle, z erekcją, błaga anioła w niebieskiej poświacie o błogosławieństwo i mierzy się z nim, jak biblijny Jakub powoduje ciarki. Szkoda, że nie było ich więcej.
Tak piszę, wspominam, słucham muzyki z serialu i jej. Właśnie mnie trafiło. Jej, jak tam była niesamowicie dobrana ścieżka dźwiękowa. Jak ta sztuka zagrała dźwiękiem, doborem utworów i ich umiejscowieniem. Mistrzostwo.
Mam gdzieś, jaki macie stosunek do gejów. Anioły w Ameryce to jedna z najlepszych sztuk, jakie możecie obejrzeć. Seriali zresztą też. To uniwersalna opowieść o miłości, opuszczeniu, poszukiwaniu sensu, Boga. O byciu zakochanym, niekochanym, niepogodzonym i niekompletnym. O tym, że można oszaleć, że można krzyczeć w nocy ze strachu i nie chcieć kolejnego dnia. Bo może być gorzej. I że czasami nie ma wybaczenia.
To jedna z tych historii, która zostaje. I zmienia.
A TR opowiada ją znakomicie i jeżeli będą ją jeszcze grali, to trzeba ją zobaczyć.
Ja miałam ciary podczas sceny zrywania. Niesamowity zabieg, kiedy odbywa się to na scenie równocześnie dla oby par. Oj nie wiem jak to wyjaśnić, ale opadła mi szczęka z wrażenia.
Bez adaptacji tekstu przez Jacka Poniedziałka nie byłoby to tak mocne w odbiorze! Ładunek emocjonalny jest porażający. Zabiegi reżyserskie uwypuklające prawdy, to samo. Ostatnia scena, kiedy aktorzy „rozmawiają” z widownią bije prawdziwością doświadczenia, nie można zostać bez wpływu, bez refleksji. Mistrzostwo! A ten „gwałt” na emocjach, o którym piszesz, to właśnie to realne doświadczenie, co nieczęste w teatrze teraz, który bywa tak mocno przeintelektualizowany, że z zamierzanego „katharsis”, czemu teatr ma wg mnie służyć, zostają puste słowa i mierna dekonstrukcja otaczającej nas teraźniejszości.
Na Aniołach byłam już wieki temu, jeszcze za czasów szkolnych, czyli z przynajmniej 6 lat może więcej lat temu. Też myślałam „Jezu, 5 godzin, zesram się chyba z nudów”. A jednak. Podobała mi się bardzo, potem dopiero w przeciwieństwie do Ciebie obejrzałam serial, który tak bardzo do mnie przemówił, miał zupełnie inny, zamerykanizowany wydźwięk dla mnie. W przerwie między aktami zdążyłam pojechać do McDonalda. Jak szłam na sztukę, nie oczekiwałam niczego. Podobał mi się wtedy, mimo że do dziś nie należy do grona ludzi akceptujących homoseksualizm (toleruję i jestem tolerancyjna, ale trzymajmy się definicji). Ciekawa jestem, jak bym obejrzała go dziś. Jakby dziś do mnie trafił. Gdzie teraz grają i za ile?
TR organizuje dla Nowego Teatru. Wejściówki za 30.