Wróciłem właśnie z Krakowa, z którym – jak się okazało- nie jestem za bardzo kompatybilny. Jedna z reklam tego miasta mówi, że to „stan umysłu”. Nie można było tego lepiej opisać.
Specyfikę miasta znam, bywałem i imprezowałem w nim parę razy, z tym że teraz potrzebowałem czegoś innego. Standardowy set lokali typu- piwnica z szantami, dyskoteka z r’n’b, klub ze striptizem nie były opcją. Zwłaszcza, że z nieznanych mi powodów, każdy z nich postawił sobie za punk honoru puszczać jak najgłośniej muzykę. Tak, by nie dało się spokojnie rozmawiać.
Serio, nie wiem co jest z tymi ludźmi, ale z moje skromne doświadczenia obejmują albo ryczące szanty, klasykę polskiego rocka, w wersji light – Nirvanę Unplugged. Słowem – muzykę wymagającą skupienia i wsłuchania się. Idealne do baru, nie?
Miejsce, które spodobało mi się jako pierwsze – Pauza – określono jako „dla warszawiaków”, „hipsterozę” i ogólnie lokal, w którym żaden szanujący się krakus pojawić się nie może, bo wstyd. A było tam całkiem fajnie. W sensie – dopasowana loungowa muzyka, poziom głośności umożliwiający konwersację, wydzielone miejsce dla palących, dobry wybór alkoholi i ładną stylistykę.
Zresztą ogólnie okazało się, że z Krakowem jest trochę jak z serwisem sPlay – należy działań zupełnie odwrotnie do poleceń. Rekomendacje traktować jak ostrzeżenia, iść tam, gdzie odradzają. Inaczej bym nigdy tego nieszczęsnego klubu Pixel nie znalazł.
Ale miało być o Warszawie, jako dziwce. No i będzie. Na Ultramarynie jest ultra mądry tekst Marcelego Nie, który chcę zderzyć z tezami jakiegoś wywrotowca. Marcel pisze:
Polska za wszelką cenę potrzebuje kolorów. Każde polskie miasto zakryte reklamami wygląda lepiej, niż bez tych reklam. Wizualny chaos jaki nastąpił w Polsce po 1989 roku, to tak naprawdę jedyny sukces, jaki udało się odnieść w tym kraju przez te dwadzieścia parę lat, jedyna zmiana w rzeczywistości całkowicie na plus. Wreszcie wyzwoliliśmy się choć na chwilę z palety barw, dyktowanej przez lokalną przyrodę, zamykającą się w spektrum od szarochujowego koloru nieba do burych zwierząt, wreszcie nieco dłużej niż przez dwa miesiące dychawicznego lata mogliśmy się cieszyć niebieskim, czerwonym, żółtym i wszystkimi innymi barwami, które naturalnie nie występują na tej szerokości geograficznej.
No i te kolory są. Ba! Louis Vuitton całkiem fajnie opakował jeden budynek w mieście. Grzeje mnie ta marka, nie kupuję, nie widzę sensu przepłacać, ale na macki Cthulhu, jest to po prostu ładne. Tymczasem czytam takie coś – „Warszawa nie jest dziwką”:
Oskarżamy firmę Louis Vuitton Polska o zaniżanie estetyki krajobrazu miejskiego oraz o niszczenie dziedzictwa Stefana Kuryłowicza, poprzez bierność z jaką firma przyjęła skandaliczny pomysł na promocję marki. Oskarżamy bezpośrednio Panią Magdalenę Bulerę-Payne, PR manager marki Louis Vuitton w Polsce, o implementację tej festyniarskiej kampanii PR w centrum naszego Miasta. Oczekujemy, że firma zrewiduje swoją strategię i w trybie natychmiastowym odstąpi od dalszego utrzymywania konstrukcji przy Alejach Jerozolimskich.
Tych oskarżeń jest oczywiście więcej, porównań do dziwek i takich tam też. Ja oczekuję, że firma nie zrewiduje, że inne pójdą jej śladem i będziemy mieli więcej koloru i sztuki na ulicach. Bo da się i widać, że na naszych ulicach robi się coraz ciekawiej. I, na cycki Eris, jak to mi się podoba.
Marudy niech sobie jadą do Krakowa.
A ja bym chciała, żeby była sobą. Z kufrem LV Warszawa zbliża się trochę do wizerunku właśnie takiej taniej dziwki z tzw. syndromem „Trying too hard”, jak to się stało w Kijowie czy Moskwie. No ale broń boże Kraków…
A nie jest? Przecież pojawienie się jednego sklepu nie zmienia wizerunku miasta. No i chyba LV to nie jest domena tanich rzeczy?
Niech się tylko nie zmienia za szybko. Nie, nie jest tani ale, jak dla mnie, nowobogacki.
Sorka, ale co ten jebutny kufer ma wspólnego ze sztuką? Jaką sztuką? To nawet camp nie jest, tylko dziwkarski kicz. :P To ja już wolę siermiężne postacie z socrealu niż to pstrokate gówno, które mijam jadąc codziennie na Krakowskie… To a propos drugiego artykułu. Pierwszego nawet nie ma co brać na ruszt, bo już w sumie napisałem jedno słowo z tego rejestru i wystarczy za cały komentarz. Wielbicielom pstrokacizny na pewno podoba się wyrzygany w miasto Hotel Sobieski. Albo analogiczny budynek we Wrocławiu, który określa się po prostu „koszmarem”.
Swoją drogą, a mieszkałem w Krakowie dłużej niż trzy dni, jak chcesz spokojnie porozmawiać to (z zastrzeżeniem że nic się nie zmieniło) jest dzienny lokal pt. „Pierwszy lokal na Stolarskiej po lewej stronie idąc od Małego Rynku”. Dawniej żarłem tam śniadania i inne takie, jak przecznicę dalej lewitowałem w okolicach mojego instytutu. W ogóle tam się musiało pozmieniać hardo, bo jeśli ktoś z Krakowa lubił głośne darcie to szedł do śp. Popularnego albo Starego Portu. Reszta knajp, w tym nieodżałowana Prowincja (Nowa też, bo teraz tam dzieci włażą) była cicha i spokojna i można było zalać się w trupa gadając o Arystotelesie. :P
No widzisz, a ja uważam, że jest miejsce na jedno i na drugie. I od kiedy brąz ze złotem jest pstrokaty?
Co do Krakowa i jego lokali – być może jest tam cała masa super lokalików i knajpek dla każdego. Niestety dla osoby odwiedzającej w weekend są one nie do znalezienia, bo nikt cię tam nie skieruje ;)
Jest pstrokaty na innych zasadach niż Sobieski. Sobieski to taki rzyg poranny, ten kuferek jest taką reklamą a la „Galvanex”. Wiesz, jedziesz, ładne polskie krajobrazy, tu topole, tam brzozy, ładnie, ptaszki kwilą i JEB! Ludek z opon czy inne gówno przy drodze i wielki neon. Dziękuję za taką estetykę.Ale inna sprawa, że ja lubię Warszawę za ten szary misz-masz z resztkami szybkiego socrealu, który zanim się pojawił, to znikł.
A lokale w krk… Niby tak, ale serio – większość knajp, tych w których był dobry alko/dobre żarcie, nawet podczas weekendów była taka w miarę sensowna. Ja z reguły przesiadywałem przy procentach po to żeby gadać, bo nie znoszę hałasu jak chcę z kimś pogadać (co w sumie jest logiczne :P)… Wtedy też, pamiętam, Krakowiacy strasznie spinali tyłki (co zawsze mnie bawiło) że to warsiafka takie baunsy, a my tu ęą kulturka, gazetka, Filo, herbatka. A więc musiało się nieźle pozmieniać. ;)
a jak sobie zobaczysz mojego instagrama, to dojdziesz do wniosku, że mi się też te socreale podobają :P
Sobieski moim zdaniem też jest porażką – żeby nie było. Ale idąc i akurat tą ulicą gdzie jest LV i mijając obklejone reklamami Smyki, KFC czy inne lokale nie można mówić, że LV się jakoś szczególnie in minus wyróżnia. On się po prostu nie wyróżnia.
Gdzieś mi się instagram przewijał, ale nie jestem za szczególnym fanem tej aplikacji. ;) Dookreślę – mnie ogólnie reklamy w przestrzeni miejskiej wpieniają. Tzn. natężenie takiej dulszczyzny. Bo czym innym jest uliczka, gdzie jak plomby siedzą szyldy kolejnych kawiarni czy knajpek, a czym innym wielkie billboardy, standy i wpychające się w moje private zone sieciówki. ;) Dodaję to, bo nie jestem przeciwny kolorom, jak w niezwykle pokrętny sposób sugeruje się w pierwszym tekście. Ale wolę szarą i może czasem przygniatającą Warszawę (bo to mimo wszystko bardziej kosmos niż chaos), niż coś na kształt Peggy Bundy.
Ten „niefajny” Kraków akurat zauroczył moich znajomych z Koeln w przeciwieństwie do Warszawy, także kto co lubi. Z przykrością jednak stwierdzam że ten tekst mi zalatuje trochę uprzedzeniami do innych polskich miast a szanowny Autor i tak cenił będzie nad wyraz stolicę, w której przyszło mu mieszkać.
A nie prawda. Bo widzisz, ja rozumiem zarówno potrzebę i czasami nawet mam chęć posiedzieć w piwnicy i posłuchać Turnaua, jak również pohasać przy minimalach. Tego, czego nie lubię to ograniczenie i zamknięte umysły.
W opisywanej sytuacji nie miałem problemu, żeby sobie pójść i przejść się do innego lokalu sam, bo miałem inny klimat na wieczór. Drażniły mnie określenia „knajpy dla warszawiaków” itd.
I w zasadzie tylko tyle.
Który Kraków i która Warszawa? Krakowski rynek kontra sypialnie? Czy może ktoś był tak bardzo zachwycony płytą na Kurdwanowie? :P Warszawa ma akurat bardzo ładną Starówkę. No, tyle że niewiele się zachowało, ale trudno żeby było inaczej, skoro większość miasta została w IIWŚ zrównana z ziemią.
Sorki, ale nie wiem, co to jest Kurdwanów. Kraków i Warszawa – młode osoby będące w centrum miast w czwartkowe i weekendowe wieczory i noce.
Uch, źle mi zagęściło wątek. To było do Citizena a propos pojazdu co kogo może zauroczyć. ;)