Pisarze piraci

„Oddaj za darmo swoje treści, to cię podpromujemy. Może ktoś coś nawet kupi.” To nowa inicjatywa (nie)sławnego serwisu z torrentami – The Pirate Bay. I w sumie całkiem to fajna inicjatywa, ale mam parę ale.

Na początek polski akcent. Po mistrzu bełkotliwego intelektualizmu – Coelho – na główną stronę trafił Polak – Marcin Wełnicki. Klikając w fotkę trafiamy na jego blogaska na blogspocie, gdzie możemy przeczytać, że autor popiera wolność informacji i nie ma nic do tego, że ktoś sobie jego książki z sieci jumnie. Jak sam pisze: „zupełnie nie przeszkadza mi, kiedy ktoś ściąga, legalnie czy nielegalnie, moją twórczość.”

Nic mi do tego. Autor dysponuje swoją pracą i twórczością jak tylko chce. Dla mnie to nawet lepiej, bo można pobrać i zassać książkę szybko i za darmo. Twórca ma z tego głównie promocję nazwiska, bo jakoś tak to zwykle działa, że jak już coś pobierzemy, to z płaceniem później jest różnie. Różnie, czyli wcale, bo i niby po co. Kupi się przecież kolejną książkę czy płytę.

Problem w tym, że parę postów wcześniej autor zachęca do pobierania książek wydanych przez wydawnictwo. Już się tłumaczę z tego zarzutu. Z wielką radością powitam akcję – piszę sobie książkę, wrzucam na torrenty, jumajcie i czytajcie z tego wszyscy. Sprawa z wydaną książką wygląda jednak nieco inaczej. Autor zaczyna tu dysponować pracą innych. Ktoś tę książkę redagował, ktoś ją sprawdzał, konsultował, łamał i projektował okładkę. To wszystko są realne koszta i inwestycje i to nie leżące po stronie pisarza. Może zamiast tego zrobić swoje mobi, czy też wystawić tego oryginalnego doca? I po prostu kolejną książkę napisać już zupełnie samemu, pod internet. Być może potem ktoś zechce je opublikować? CyberJoli Drim się udało.

Zresztą dochodzi też tutaj premia za bycie pierwszym. Ten model promowania i wspierania twórców, którzy oddają swoje działa dość szybko się znudzi. Wystarczy tylko, by stało się to bardziej popularne i nagle tysiące ludzi przywykną do tego, że media są za darmo. Nie potrzebne będzie już żadne wsparcie, więc i się ono skończy. Tak, jak to zwykle bywa.

Podobało mi się tu nieco inne, choć merytorycznie podobne przesłanie jednego z moich ulubionych pisarzy – Gaimana

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=0Qkyt1wXNlI%5D

On też widzi, że piractwo ma pozytywne aspekty, że zdarza się, że zwiększa sprzedaż, ale akcje mówiące o udostępnianiu już wydanych książek uzgadnia z wydawcą. I to jest chyba dla mnie normalniejsza droga, taka, która szanuje to, że ktoś nam dał kasę i czas na napisanie tej książki i pomógł w jej publikacji.

I też trochę drażni mnie to idealizowanie internetu i wymiany informacji i kultury.

Bo to nie jest tak, że ten internet działa w próżni i sam się finansuje, a wszyscy pragną rozdawać. Adam Leszczyński w Wyborczej opublikował świetny tekst Dzieci w sieci, czyli jak korporacje zarabiają na rzekomej wolności w sieci Dzieci w sieci, czyli jak korporacje zarabiają na rzekomej wolności w sieci, który po prostu trzeba przeczytać. W skrócie – ktoś na nas zawsze zarabia. Czy to facebook, czy google czy ziomek, który prowadzi serwis uwalnia kulturę i umożliwia wymianę informacji. Pytanie brzmi, komu się  chce płacić – czy wydawcy, który inwestuje w twórcę, czy pasera, ze stron którego ściągamy te rzeczy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s