Taki piękny i słoneczny dzień lubię spędzić w ciemnym, klimatyzowanym pomieszczeniu. Głównie dlatego, żeby uniknąć potu – zarówno swojego, jak i reszty narodu. A co za tym idzie i smrodu, który się za nim ciągnie. Nie wiem, jak to się dzieje, że ludziom udaje się wydzielać osłabiający mdły zapach nawet w klimatyzowanych autobusach. Ba! Czasami sam autobus jest przesiąknięty tym zapachem niezależnie od ilości i czystości jadących w nim osób. Smród się ciągnie. Jak za tym nieszczęsnym ACTA.
A o ACTA piszę nie bez przyczyny. Dzisiaj parlament europejski finalnie wadliwą umowę odrzucił, choć nie oznacza to końca walki o nią. No i w związku z tym zaproszono mnie do TVN CNBC by o tym trochę porozmawiać. No i porozmawiałem, a ponieważ sporo swego czasu o tym pisałem i stanowiska w zasadzie nie zmieniłem, to i nie będę się jakoś specjalnie na temat samego ACTA po raz kolejny wypowiadał, a bardziej o samym proteście i ludziach.
Jakoś te prawa autorskie w internecie trzeba uporządkować. Jakaś umowa jest potrzebna, choć na pewno nie wprowadzana w ten sposób. W zasadzie moim największym zarzutem jest próba ukrycia dużych zmian w dokumencie o rybołóstwie i przeprowadzenie konsultacji społecznych w Polsce z tylko jedną grupą społeczną – wydawców i twórców treści. Drażniące było nierównomierne traktowanie tych którzy są podejrzani o kradzież praw autorskich i tych, którzy ich o to posądzają i z automatu mogą więcej. Irytujące w ogóle było pomieszanie internetu i fizycznych podróbek w jednym dokumencie. No to się po prostu nie mogło udać. I na szczęście się nie udało.
Problem w tym, że wraz z zablokowaniem umowy i powrotem do radosnego jumania seriali wszystkim znowu przestało zależeć. I to zarówno politykom, jak i wielkim przeciwnikom. A drażni mnie, to bo miałem nadzieję, że jak ktoś mówi, że ma nadzieję, że to będzie początek rozmowy o prawach autorskich, internecie i współczesnym obiegu kultury to faktycznie chciał coś z tym zrobić. Tymczasem cała dyskusja upadła zanim się tak naprawdę zaczęła. Była ta jedna debata u premiera, na którą modnie było nie iść i potem w zasadzie już nic. A problem jak dla mnie jest dalej nierozwiązany, choć teoretycznie nie jest trudno wymyślić sobie, jak mogłoby to działać.
Potrzebujemy taniego dostępu do dużej ilości contentu. Czegoś konkurencyjnego do stron z torrentami i wygodnego w obsłudze. Co jako pierwsze przychodzi mi na myśl? Przerzucenie opłat na operatorów, które oni odbiją sobie na użytkownikach. Niewielka kwota pomnożona przez miliony klientów daje całkiem sensowne pieniądze, a dodając do tego fakt, że większość z tych osób nigdy by z własnej woli nie zapłaciła daje jest to chyba pomysł wart przedyskutowania. Czy to nowy podatek? Pewnie tak. Czy wymaga to dopracowania? Na pewno.
W każdym razie gdzieś ta cała dyskusja umarła, a szkoda. Bo korporacje wbrew pozorom nie są tak zupełnie bezczynne i gdzieś tam budują swoje nowe modele biznesowe i imperia z cyfrową dystrybucją, gdzie prawa klienta mogą być… cóż – nie tak wcale ważne, jak nam się wydaje.
http://centrumcyfrowe.pl/2012/kultura-i-ekonomia-w-czasach-post-acta-konferencja-12-07/