Obrazki zastąpiły nawet cytaty. Teraz nie wystarczy wpaść na jakieś stwierdzenie. Trzeba też z niego zrobić jotpgega.
Czy naprawdę jest tak, że głupiejemy coraz bardziej? Inne popularne stwierdzenie mówi, że suma inteligencji na planecie jest stała, populacja rośnie. W sumie łatwo się wytrząsać i mówić „odi vulgum profanum….”, zaznaczając jednocześnie swoją wyższość i dystans do reszty.
Ale raz na jakiś czas warto sobie zadać pytanie po co w zasadzie nam ta inteligencja. Bo jeżeli do polepszenia swojego bytu, to w zasadzie i technologia i zmiany, które powoduje prowadzą do tego, że musimy coraz mniej. Bazowy poziom wygód staje się coraz wyższy, żyje nam się coraz lepiej. Samo przeżycie nie zajmuje nam większości czasu w życiu. To coś jak ze zwierzętami w zoo. Gdy zaspokojone zostają ich bazowe potrzeby takie jak jedzenie, spanie, rozmnażanie to i klatki nagle stają się czymś wygodnym. Wolność schodzi na drugie miejsce.
Czy przypadkiem u ludzi nie jest tak z inteligencją? W nasze głowy pompowany jest strumień rozrywki. Tak jak gęsi na farmie łykamy bez zastanowienia setki godzin seriali, teleturniejów czy reality show. Chodzimy na imprezy, odurzamy się używkami. I ta faza bezmyślności jest okresem szczęścia. Nie potrzebujemy wiedzieć jaki sens sens życia, nie wiemy kto jest premierem Izraela, nie dołujemy się trudnymi pytaniami.
W mini powieści Jacka Dukaja Crux ze zbioru Król Bólu jest przedstawiony świat, gdzie praca jest przywilejem. Tylko szlachta zarabia i cokolwiek robi ze swoim życiem. Reszta ludzi dostaje za darmo i chleb i igrzyska. Oczywiście tam odpowiada za to zaawansowana nanotechnologia, ale już dziś możemy zobaczyć pierwsze przebłyski świata przyszłości.
I teraz pytanie o to, którą drogę wybrać. Szczerze mówiąc nie wiem, która jest lepsza. Ograniczenie sobie pola widzenia i życie ze sztucznie indukowanym niewiedzą szczęściem, czy też weltschmerz, fomo i ciągły pęd za nieokreślonymi potrzebami, nie pozwalający cieszyć się tym, co po drodze. Wybranie opcji środkowej to w sumie najgorsze co można zrobić, bo zbiera się negatywne aspekty z obydwu modeli zachowań.
Ja nie wiem. Wy?
Takiego wpisu to się tu nie spodziewałem. ;)
Mam tylko wrażenie że nakładasz na siebie dwa jednak nie tożsame pojęcia – inteligencję (efektywność w przetwarzaniu i samą analizę otrzymanych danych) i wiedzę (czyli magazynowanie), a przynajmniej tak to rozumiem. To pierwsze zawsze było mało akceptowalne (czego dowodzi historia – kogo się w pierwszej kolejności wyrzynało? ;)), to drugie, czy jego ilość jest niska, ale też raczej w wymiarze jakościowym (internet pozwala dość efektywnie udawać wiedzę). No i odwołuję się tu do takiej mega ogólnej definicji inteligencji, bo mimo podziału na kilkanaście typów zasada jest podobna – analiza i efektywność.
Swoją drogą, nie do końca kumam problem z FOMO. To jest taki przykład na to, że jak nie potrafi się ogarnąć nawału informacji, gdzie blisko 90% to szum, to się wymyśla usprawiedliwienie w postaci nazwy (co nazwane, to mniej straszne), potem określa jako zaburzenie, już tylko czekać aż pojawi się jednostka w ICD-10 ;) (chyba że już się pojawiła, a ja nie wiem ;)). Piję tylko do internetu, chyba że masz na myśli ogólny dysonans z powodu niewystarczającego czasu na przyswojenie wszystkiego, co wg osobistych kryteriów jest ważne. No ale to jest akurat problem każdego, kto chce coś wiedzieć i problem ten istnieje od dawna. Jedyna rada (dla obierających ścieżkę otagowanego weltschmerzu ;)) jest taka, żeby łykać ile się zdąży.
Dlaczego się nie spodziewałeś? ;)
Anyways – odpowiadając – piszę o inteligencji bardzo ogólnie. Chodzi mi o to, że jak siedzisz i myślisz, to sobie zawsze coś znajdziesz, co ci nie będzie pasować, coś co cię unieszczęśliwia. Tak że nie jest to stricte w pojęciu naukowym, a tym bardziej kolokwialnym.
Czasami podczas nocnych rozmów ze znajomymi śmiejemy się, że chcielibyśmy być na przykład piekarzami (mam nadzieję, że nikogo tu nie obrażam). Wstajesz rano, robisz chleb, potem jesteś wolny, idziesz na wódkę z kolegami, zerujesz się, padasz spać i wstajesz znowu rano do roboty. Nie zastanawiasz się co dalej, co tracisz, czy nie marnujesz życia itd.
Co do FOMO – piję do technologii iinternetu, dzięki którym nagle dowiadujesz się ile jeszcze można, ile się dzieje i czego nie doświadczasz. A to powoduje ten wieczny głód i niezaspokojenie.
Aaa widzisz, nie spodziewałem się, bo czytuję bloga z ciekawością jako kompletnie inne od mojego podejście (czyli takie cyberpunkowo mocno pro-technologiczne ;)). Stąd to zdziwienie totalnie innej refleksji na temat postępu.
A – i rozumiem teraz o co chodzi z inteligencją. Masz na myśli takie „ignorance is bliss”? ;)
Wiesz, to o czym piszesz w komentarzu jest kwestią podejścia. Ja i nie tylko ja mam takie (trochę śmierdzące Heglem, ale i dekonstrukcją), że jak są rzeczy A, to nam coś nie podpasuje i robimy B, a potem syntetyzujemy do C, żeby potem znowu zauważyć że C też jest „takie se”, bo świat jest w ciągłej interakcji i cały czas mutujemy te sądy. I to też nie jest przecież nowe – każda epoka ma takie swoje FOMO, gdy następuje raptowny rozwój. Moim zdaniem to nic złego, bo refleksja, choć bywa pesymistyczna, głównie jest jednak twórczym fermentem. Jedyny minus jest taki, że nawet jak sobie racjonalizujesz to o czym wspomniałem – że nie da się robić tego bez końca (bo prędzej czy później czeka nas właśnie koniec), skrycie i tak często się marzy, że jak u Morgana („Modyfikowalny węgiel”, pewnie znasz, ale jak nie znasz – świetna rzecz) zdigitalizujemy jednak świadomość i można się będzie bawić ad infinitum.
A ten głód pojawia się gdy już istnieje refleksja i tej wyrugować się nie da. No chyba że lobotomią. ;) Either way, we’re screwed.
Tak, dokładnie – „ignorance is bliss”. Napisałem też inteligencja, bo tak przetłumaczyłem smart phone. Jako inteligentny telefon, a nie mądry. Jakoś bardzie mi to pasowało.
W fejsowej dyskusji ze znajomym doszliśmy też do wniosku, że skoro to rozkminiamy, to niestety łapiemy się na wersję środkową, czyli zebranie od obydwu stron i w zasadzie jesteśmy na to skazani. Ot taki pesymistyczny determinizm (o ile nie mylę pojęć) ;)
No i jeszcze wracając do twojego pierwszego komcia – ja mam trochę takich rozkminek czasami. Zwykle są to jakieś kacowe sprawy, ale są. Jak się podobają, to będzie więcej notek „jak żyć?!”
No jak dla mnie – bomba, bo refleksje zawsze są dobre. Tzn. nie „dobre” w sensie „dobre/złe”, tylko dobre jako kolejny element fermentu. Bez fermentu i innego spojrzenia człowiek głupieje.
Ale ja to ja, nie wiem jak to wygląda w kwestii ogółu odbiorców bloga. ;)
Wiesz, nigdy nie ukrywałem, że tutaj piszę dla siebie i to co chcę i jak chcę. W ogóle na początku miałem założenie, że nie ujawniam, ze to moje. Ale jak sobie pogrzebiesz po tekstach, to rozkminki się pojawiały i to często.
Tego blogaska nie czyta jakaś masa osób, nie specjalnie też go reklamuję. Ot to taki brudnopis na myśli – dużo tekstów stąd jest potem rozwijanych i ląduje gdzie indziej. A tu szybko zapisać, żeby nie uciekło ;)
Pingback: Transhumanizm nas nie wyzwoli, nadal mamy przesrane | Zniekształcenie poznawcze
„Tak jak gęsi na farmie łykamy bez zastanowienia setki godzin seriali, teleturniejów czy reality show” – świetnie to określiłeś.
W „Pianoli” Vonneguta jest też motyw pracy jako przywileju dla nielicznych. No i ludzie się buntują, bo bez pracy żyć nie mogą. Co zresztą wcale mnie nie dziwi – większość moich znajomych cieszy się, że mają prace/szkołę, bo bez tego zwyczajnie się nudzą. Jest takie powiedzenie, że „inteligentni ludzie się nie nudzą”, ale w dzisiejszych czasach to już chyba nikt nie ma prawa się nudzić. Inna sprawa, że tym znajomym pewnie wcale o brak zajęcia nie chodzi, tylko o to, że jak siedzą w domu to przepieprzają czas na fejsie. Tylko co innego spędzić dzień przy Kwejku, a co innego napisać fajny tekst, popracować nad nowym larpem, doszlifować kod swojej strony internetowej itp.
Ale do tematu. Wydaje mi się, że z tym „piekarzem” to trochę wpadasz w pułapkę. Też tak mam, że jak jadę choćby metrem i patrzę na tych wszystkich ludzi, albo – jeszcze gorzej – słucham ich rozmów, to myślę sobie „tępy beton”. Oczywiście generalizuje, ale wiadomo o co chodzi. Tymczasem chyba liczy się co we łbie siedzi, bo ten „piekarz” może przecież mieć zajebisty świat wewnętrzny, mnóstwo przemyśleń, może się spełniać w tej robocie, a to że z zewnątrz to wygląda jak wygląda? Dążę do tego, że tu nie ma takich dwubiegunowych opcji jak nakreśliłeś, tylko raczej każdy ma jakiś swój sposób – dla jednego to będzie zdobywanie coraz większej liczby informacji, dla drugiego wyjazd na wieś i czytanie starych gazet, a dla trzeciego pieczenie chleba. Oczywiście traktuje w tym wypadku „inteligencje” jako coś co bym nazwał „świadomością życia”.
W ogóle tych wizji, gdzie praca jest przywilejem, jest całkiem sporo. Ja po po raz pierwszy wpadłem na nie w felietonach Lecha Jęczmyka z NF jeszcze jak byłem w liceum. Co ciekawe, niepracująca większość wcale nie musi przymierać głodem. Zwykle jest utrzymywana na jakimś sensownym poziomie. Ale brak zajęć i wyzwań prowadzi do degeneracji.
A czy nikt nie ma prawa się nudzić? Oj ma, ma. Nigdy nie mówiłeś „nie mam w co zagrać” patrząc na półkę pełną gier? Nam się trochę porąbały poziomy dopaminy i poziomy wrażeń. Jest o tym fajny tekst na gadżetomanii, który zamówiłem: http://j.mp/11rvySO – zerknij sobie. Okazuje się, że coraz trudniej się zaspokoić ;)
Co do piekarzy – pewnie masz rację, ale binarne myślenie jest częścią zniekształcenia, więc wiesz…