W 2009 roku mała fińska firma Rovio przeglądała pomysły na nową grę. Jej uwagę przykuły ilustracje wkurzonych ptaków. Decyzja została podjęta szybko i potrzeba było tylko znaleźć dla nich wroga. Na newsowym topie wówczas była świńska grypa.
500 milionów pobrań gry Angry Birds później nie ma chyba osoby, która nie wiedziałaby na czym ona polega. Grać można na iPhone’ach, telefonach z Androidem, Facebooku, przeglądarce Chrome. Niedługo zapewne też na pralkach i lodówkach. Niedługo potem jeden z największych operatorów komórkowych – T-Mobile wybrało ją do swojej gigantycznej kampanii reklamowej. Gra stała się popkulturowym fenomenem. I językiem sztuki.
Zresztą, nie ona jedyna. Bo gry wideo inspirują artystów od dawna. Każdy widział Pac-Mana, Mario czy inne stare produkcje pojawiające się w rozmaitych instalacjach, performance art, street art, czy w bardziej tradycyjnych formach kreatywnej ekspresji. Nowsze gry też stawały się zarówno przyczyną, jak i środkiem artystycznego wyrazu. Call of Duty może być nie tylko zabawą w wojnę, ale też i sposobem na pokazanie naszego zniekształconego przez media postrzegania konfliktów zbrojnych i ludzkiego cierpienia.
Po lewej stronie ekranu widzimy rzeczywisty zapis różnych akcji wojennych z Iraku, które pojawiły się na stronach Wikileaks, po prawej fragment gry wideo Call of Duty: Modern Warfare. Dźwięk jest zmiksowany i puszczany na przemian z obydwu wideo.
Cel? „Pokazuję, jak moja generacja ogląda wojnę. Od pierwszych surrealistycznych i ziarnistych czarno-białych przekazów telewizyjnych, aż do hyperrealistycznych i ostrych obrazów z gier wideo, przy których dojrzewają Amerykanie” – mówi twórca. Prawdziwe? Aż za bardzo.
To wszystko jednak były duże, znane tytuły. Mario, Sonic, Pac-Man to w końcu modne retro, odwołanie się do uniwersalnych symboli znanych współczesnemu pokoleniu. Call of Duty to megahit, bijący sprzedażą i zarobkami większość, jeżeli nie wszystkie, współczesne premiery kinowe. Angry Birds nijak się tu nie wpisują. To w końcu prosta gra, w której wystrzeliwujemy z procy ptaki, by rozwalały budynki świń, które ukradły im jajka. To jednak ten tytuł stał się tematem wystawy współczesnych rosyjskich artystów.
Prosty tytuł stał się artystyczną metaforą rzeczywistości. „Ptaki wszelkiej maści i barwy zbierają się, by walczyć ze świniami, które tradycyjnie są wizerunkiem władzy, przymusu i policji stworzonymi przez kontrkulturę lat sześćdziesiątych” – czytamy w przewodniku po wystawie. „Świnie ukradły ptakom ich jaja – czyli przyszłość. Ptaki są rozwścieczone, rzucają się do ataku, ponieważ nie mają już nic do stracenia.” I tu dochodzimy do młodych, gniewnych i oburzonych. Bo i jest to sztuka zaangażowana politycznie. Każdy artysta staje się gniewnym ptakiem, który stara się w „lapidarny sposób opisać opisać rzeczywistość pokryzysowego, neoliberalnego kapitalizmu oszczędności, odbierającego ludziom ostatnie prawa do świadczeń społecznych i nadziej na lepsze jutro”. Trochę to proste jednostronne, ale gniewni ludzie nie mają czasu na przemyślenia.
Poza nazwą i obrazkami gniewnych ptaków na szybach więcej odniesień do gry nie znajdziemy. Zaś sama wystawa… cóż, mógłbym pisać o industrialnej magmie kreatywnej energii, wypełniającej popękane formy postmodernistycznej kultury, ale daruję sobie. Artystyczne pustosłowie niech pozostanie w przewodnikach po wystawach. A ta takowego potrzebuje.
Bo są tam ciekawe prace – plakaty Grigorija Juszczenko zderzają współczesny marketing, reklamę i plakaty reklamowe z brzydotą, odsłaniając drugie dno produktowego świata. Iwars Grawlejs ze swoją instalacją udowadnia, że wszystko może być teraz sztuką. Wystarczy tylko to oprawić i pokazać w galerii. Wówczas nawet kawałek dywanu może skłonić widza do refleksji i złapać go w artystowską pułapkę. Niepotrzebnie tylko pokazano tam fragment serialu Sąsiedzi, który spłaszczał cały przekaz i zamykał go w odtworzeniu sceny z filmu. Lena Martynkowa pokazuje geekowe wideo popsutych ekranów z uniksowymi komendami. Fakt, dla kogoś obeznanego nieco z technologiami widać w tym rękę amatora, ale wizualnie jest to ciekawe. I bliskie sercu. Ostatnia ciekawa praca, której autora niestety nie znalazłem, to pokazanie człowieka w epoce CCTV i wszędobylskiego monitorigu. Zakładamy okulary i widzimy świat okiem kamer przemysłowych, które nas obserwują. Ciekawe doświadczenie.
Była też oczywiście cała masa bzdur. Wychodzę z założenie, że jeżeli do zrozumienia sztuki potrzebuję instrukcji, to komuś coś nie wyszło. Była praca polegająca na wylaniu na podłogę coli, co miało przedstawiać utrudnianie życia przez korporacje. Sorry, nie wyszło. Zauważyłem puste butelki, tego, że ktoś rozlał napój – już nie. Była jakaś dziwna mapa, która mi nic nie mówiła. Odwrócony Ekskalibur wbity w betonowy blok, mający sprawiać wrażenie, że „chce się wyrwać na wolność i gdyby nie rękojeść pogrążona w kamieniu wysunąłby się z niego prost w stronę widzów. Nie sprawiał.
Nie trafiła do mnie też praca Soska, prezentująca nagrania emo nastolatków, wykrzykujących swoje „problemy pierwszego świata” i olewające głodujące dzieci, wojny i cierpienie. Jest im źle, kawa w Starbaksie jest za droga, a ich serce krwawi. Wideo było nieciekawe, natomiast ich krzyki sprawiały niesamowite wrażenie podczas oglądania innych prac. Działało.
Ogólnie? Ciekawe. Można by nawet powiedzieć, że inspirujące, chociaż głównie przez zderzenie prostej gry, która podbiła świat z wrażliwym społecznie gniewem. I chyba to z całej wystawy daje najwięcej do myślenia, chociaż zobaczyć ją oczywiście warto.
PS Wystawę można zobaczyć za darmo w muzeum sztuki nowoczesnej w Warszawie do 6 maja.
namowiles mnie :)
;)
Pingback: Kultura w grach – Czemu gry milczą? | brona cultura
Pingback: Kultura w grach – czemu gry milczą? | Multiwersum
Pingback: Kultura w grach – czemu gry milczą? – Multiwersum