Siedzę i ślipię w te seriale. Jeden, drugi, kolejny… zaczyna dnia brakować by zobaczyć te wszystkie niesamowite przygody czy głębokie przeżycia bohaterów. A co jakiś zacznie mnie nudzić, zaraz pojawia się kilka kolejnych, które warto zobaczyć i jakoś tak wciągają.
A najgorsze jest to, że ja się do tych nieistniejących postaci przyzwyczajam i o ile serial nie zaliczy totalnego dnia, to potem to oglądam. Serio. Zarzekałem się, że przestanę oglądać Sons of Anarchy i co. Pstro. Dalej patrzę co tam zrobi nowego Jax. Śmiałem się, że House of Lies i Suits to takie historie dla ludzi bez większego gustu i co – nadal czekam na kolejne odcinki.
I człowiek dochodzi do takich sytuacji, że opowiada szefostwu co się dzieje aktualnie w Wilfurze, zapomina nadmienić, że to serial i dostaje zakaz przychodzenia do pracy aż nie wytrzeźwieje i przestanie widzieć gadającego psa jarającego zioło w ilościach hurtowych. Bywa, ale to już objaw niepokojący, że to życie pokazywane po drugiej stronie ekranu nagle stało się ciekawsze od mojego własnego.
Kim mógłbym być, gdybym nie marnował czasu na przeżywanie przygód innych? Czy może wtedy czekałyby na mnie przygody rodem z serialowych historii? Czy podróżowałbym po świecie? Zadawał się z dilerami narkotyków? Tworzył super ciekawe akcje z celebrytami? Brał udział w narkotycznych orgiach? Włamywał się do zamkniętych forów tajnych stowarzyszeń by śledzić ich poczynania? A może brał udział w niekończących się wielodniowych imprezach pełnych tańca i przygód?
Cholera wie. Moi serialowi bohaterowie to robią. Mnie stać tylko na bezpieczne oglądanie ich poczynań z kanapy i kibicowanie tym dobrym.
A przecież życie mogłoby być o tyle ciekawsze, gdyby media nie były takie ciekawe.