W zasadzie nie wiem czemu wcześniej nie chodziłem do Baru pod Barbakanem. Chyba ktoś kiedyś powiedział, że jedzenie jest tam niedobre, a ja głupi uwierzyłem. Zdarza się.
A karmią tam dobrze. Może spektrum potraw nie jes pozwalające, ale każda, jakiej do tej pory próbowałem była smaczna. A co najważniejsze – dwie osoby są tam w stanie zjeść obiad za mniej niż wydaję w sklepie spożywczym na kolację. Serio.
Położony w turystycznym centrum, zgodnie z nazwą tuż przy Barbakanie, jest uosobieniem gaimanowskiej opowieści – niby w centrum a na poboczu, niby staromodny a z reklamami coli. A wrażenia oderwania od rzeczywistości i zanurzenia się w świecie baśni dopełniają bywalcy. Bo w to, że miejsce to ma stałych klientów, którzy się nawzajem znają chyba nikt nie wątpił.
Jest więc niski dziadek przypominający skrzata, który je tylko mięso, wysoka kobieta o urodzie dziwożony zwykle kupuje czwórce swoich córek zupę pomidorową, za każdym razem też napotykam na parę niemieckich turystów z krzaczastymi brwiami piszących do kogoś długie listy. Ręcznie.
A to nie wszyscy – bo jest przecież obsługa, zarówno ta miła z kuchni, jak i ta bardziej szorstka z kasy. Jest kompot w kubkach i odwieczny brak flaków.
Siedzę tam i jem, zafascynowany miejscem i atmosferą. Wyobrażam sobie postaci ze słowiańskich legend, które przychodzą tu, by w odosobnieniu załatwić swoje sprawy. Skrzaty, dziwożony, utopce, leszych, licha i co tam jeszcze zaludniało wyobraźnię naszych przodków, piją, rozmawiają a w nocy tańczą i bawią się do uladłego.
Moze kiedyś i mnie zaproszą na swoją imprezę.
Mówisz, że tanio można zjeść.. Dzięki – już wiem, gdzie będę się stołować od przyszłego miesiąca.:D
Cennik widoczny na zdjęciu chyba
Bar kultowy od pokoleń niemalże, dzielnie wykarmił rzesze biednych studentów ;)
Mnie najbardziej szkoda barów mlecznych, że tak giną w odmętach przeszłości… Jest świetny „Marymont”, jest też klasyczny przy wyjściu z kampusu UW – pełny obiad za osiem zeta, mocarne kobiety otoczone wielkimi garnkami w kuchni, starsza pani w podomce przy kasie. Pierogi, sznycle, ziemniaczki, co obywatel sobie życzy.
W ogóle mam wrażenie, że w Wawie jakoś bary giną bardziej niż w Kraku – tam np. do „Hutnika” trzeba było iść przed 13:30, bo jeszcze studenty nie zeżarły wszystkich krokietów; dzikie tłumy dzień w dzień. A inny z kolei – „Pod Filarami”, na rogu Starowiślnej i Dietla, to była barowa poezja. Kolejka pod drzwi, przynajmniej trzy stoliki bejów i bezdomnych, talerz ruskich za 2,30. No i to było z sześć, siedem lat temu, podobno filarki już nie istnieją…
Nie jestem rodowitym Warszawiakiem, ale sporo ich nie tyle znikło, co wręcz pojawiło się na nowo. Jest Mleczarnia na al. Jerozolimskich. Jest ten bar przy Marszałkowskiej, jest na Starym Mieście.
Czy jest mniej niż kiedyś? Pewnie tak, ale dzięki temu zostają te z klimatem i te naprawdę dobre.
Pewnie mam błąd dostępności poznawczej ;) – od kiedy zachciało mi się studiować, bywam głównie albo na korpoosiedlu (bo HQ) albo Mirowskiej (ale tam tylko po gastrosprawy) albo właśnie w okolicy Krakowskiego itp., a tam ciężko o coś innego niż sterta drogich knajpek, burgerowni i tak dalej (zresztą młodzież ma dziwną awersję do czegoś co nie wygląda „sophisticated”). Stąd najszybciej mi pomyśleć o tym mlecznym właśnie przy wyjściu z kampusu albo – o! polecam! – na samym kampusie w budynku archeologii jest bar „Sahara”. To jest miejsce magiczne. Nie dość, że Adnan i kompania dają dobrze zjeść, to w tym barze człowiek czuje się jak na takiej magicznej wysepce – oni są tam wszyscy strasznie mili, ale nie sztucznie, tylko organicznie. Przychodzisz pierwszy raz, to koniecznie musisz wszystkiego spróbować, no bo jak to, nie spróbujesz to skąd masz wiedzieć, którą paciaję sobie weźmiesz? ;) A potem zawsze jest mała gadka, lekki bajer, wszystko z uśmiechem, aż żal potem wychodzić – ja się tam zawsze resetuję, jak się na coś wkurzę. ;)
Gdzie jest ten bar?
Dnia 15 wrz 2013 o godz. 01:15 „Zniekształcenie poznawcze”
Kampus, budynek archeo. Jak włazisz od głównej bramy, trzymasz się prawej strony chodnika ;), i przed siebie. Będzie lekki skręt w prawo – to w prawo. W oddali wtedy, pomiędzy kasztanowcami, zamajaczy ten mój nieszczęsny polon, a budynek po prawej to właśnie archeo. Wchodzisz do środka i prosto przed się korytarzem, aż zacznie pachnieć. :P
Tylko teraz jest jeszcze nieczynna – no bo bez studentów, to pewnie nikt by o Saharze nie wiedział. ;)
Jakbyś był we Wro, to zapraszam do Baru Miś. Też niby w rynku, a jednak na uboczu. Wystrój przedepokowy. A i podają klasyczną oranżadę w butelce (kto by tam domawiał szklankę, skoro butelka pasuje do tego miejsca jak ulał). Szkoda jeno, że kolejki też przedepokowe. Zresztą w samym Wrocławiu jest mnóstwo barów mlecznych. Ku studentów uciesze..
ok, dzięki, zapamiętam ;)
„Wyobrażam sobie postaci ze słowiańskich legend, które przychodzą tu, by w odosobnieniu załatwić swoje sprawy”. – ależ piękny pomysł na larpa/sesję. Widzę, że dusza MG wciąż jest w Tobie silna ;)
Wiesz, to jakieś strasznie nowatorskie nie jest – biorąc pod uwagę Changelinga, serię komiksową Fables czy chociażby Neverwhere Gaimana, nie? ;)