Powiem Wam, że z tymi serwisami społecznościowymi to „coraz większy zapierdol”, jak to co poniektórzy mawiają.
Człowiek wyjeżdża na urlop, w nadziei że oderwie się od tego wszystkiego i nastawia na zwiedzanie i chłonięcie wrażeń. A potem za dokumentację, coby tego wszystkiego, na co wydał swoje ciężko zarobione pieniądze, nie zapomnieć. No i żeby powkurzać tych, co zostali w domu.
A tu okazuje się, że to wcale nie takie proste zadanie. Foteczki na Instagrama trzeba obrobić, wykadrować, filtr złapać i odpowiednio geotagować. Zabawny podpis też by się przydał. Hotele, wiadomo, same się nie ocenią i a każda recenzja na Trip Advisora to kolejna potyczka z 200 znakami lub więcej. A to tylko wersja light, niektórzy użerają się tez z booking.com i setką innych serwisów „chcących tylko pomóc” podróżnikowi. O statusach na fejsie i twitterze nawet już nie wspomnę.
I kiedy człowiek w końcu trud zakończy, obetrze czoło i w końcu będzie czuł się gotowy na drugą rundę wypoczynku dopada go to jego wcześniejsze dzieło w postaci powiadomień. Ktoś zalajkował, ktoś zazdrości, ktoś ma jakieś pytania, czy warto i za ile. Nie po to w końcu tyle dokumentowaliśmy dla siebie… wróć, dla całego świata – by potem nie móc choć przez chwilę odczuć, jak duży wpływ na tenże świat miał. Przez parę sekund, co prawda, ale zawsze.
PS To kto pierwszy napisze, że „zawsze możesz się odłączyć od internetu”?
Zawsze możesz… zrobić to jutro.
Sam wiesz jak to jest z siecią na wyjazdach ;)
Dnia 2 sty 2014 o godz. 03:24 „Zniekształcenie poznawcze”
Coś czytałem ;-)
Rób to wszystko po powrocie do domu… Wypoczynek bez wypoczynku to nie wypoczynek.
Wtedy na bank nie bede juz pamiętał co, gdzie i jak. Ani nie bedzie mi sie chciało przeglądać setek fotek. Tak jest lepiej dla mnie.
Dlaczego mam się odciąć od świata? Bo tak jest teraz modnie?