A pan gdzie – młody mężczyzna spojrzał się na mnie podejrzliwie. Byłem w kropce i nie wiedziałem co zrobić. Szedłem na imprezę tak tajną, że o jej istnieniu wiedzieli nieliczni, zaś jej lokalizacja objęta była tajemnicą.
Co zrobić, myślałem szybko. Czy on wie? Czy on wie, że ja wiem? A jeżeli tak, to skąd ja będę wiedział, że on wie, że ja wiem? Zbladłem. Proste wyjście zaczynało nagle niebezpiecznie przypominać bardzo złożony proces decyzyjny typu praca. Nawet nie wspominam, że godzinę miotałem się po garderobie, nie mając co na siebie włożyć.
A może to jakiś test, który ma sprawdzić jak łatwo wydobyć ze mnie informację – przemknęło mi szybko przez głowę. Cisza zaczynała być nieznośna, a my próbowaliśmy nie patrzyć na siebie uwięzieni w lanserskim pacie.
Ja na te tajne spotkanie – spróbowałem. Wie Pan, te na limitowane, specjalne zaproszenia. A pan? – obiłem szybko piłeczkę. Wiedziałem, że trafiłem. Nagle znikąd w jego rękach pojawiła się lista i moje nazwisko zostało na niej odznaczone.
Bywałem i byłem. Tym razem też jednym z nielicznych.
To nie ułatwiało sprawy.
Wyczulony niczym tancerka zespołu pieśni i tańca na regionalnych dożynkach na szybko analizowałem sytuację. Opcje były dwie – albo byłem w awangardzie awangardy, albo w tym drugim szeregu, który nie dostał memo, że pojawiać się nie należy, bo to zbyt mainstreamowe.
Open bar na początku nie ułatwiał sprawy, później nieco rozbujał emocjonalną karuzelę by w końcu wyekspediować problemy kurierem miejskim w kierunku bliżej nieokreślonej przyszłości.
Piszę to wszystko nie po to, by pochwalić się, że byłem na imprezie, na której nie dość, że Was nie zaproszono, ale nawet nie wiedzieliście, że macie czego żałować. Piszę, by pokazać, że my, ludzie stylu powinniśmy być traktowani ze specjalną troską.
Bierzemy na siebie znacznie większy ciężar niż możemy zapłacić za udźwignięcie. Poświęcamy się po to, byście wy – normalsi – nie musieli.
Doceńcie to czasami.
Cieżko być w elycie.
prawda?