//Na jednej ze stron poszła skrócona wersja mojego tekstu o Igrzyskach Śmierci. Na blogasku dam więc całość. Taki director’s cut//
Dawno temu, podczas jednej z rozmów ze znajomymi, przerzucaliśmy się pomysłami na wykręcone reality show. To było oczywiście już po premierze Truman Show, po Uciekinierze i Big Brotherze. Nasz pomysł był prosty – w jednym domu umieszczamy więźniów skazanych na śmierć, w każdym tygodniu publika głosuje, który z bohaterów zakończy swój żywot, zwycięzca zyskuje wolność.
Igrzyska Śmierci to w zasadzie analogiczny pomysł. W skrócie można je opisać trzema filmami – wspomnianym już wcześniej Truman Show, który jako pierwszy pokazał, że życie człowieka może stać się programem telewizyjnym, japońskim Battle Royale o klasie uczniów uśpionych, wywiezionych na wyspę i zmuszonych do wzajemnego wymordowania się i Uciekniera z Arnoldem Schwarzeneggerem. Igrzyska Śmierci to kolejny film o telewizyjnym show z przyszłości w trakcie którego uczestnicy walczą na śmierć i życie, a zwycięzca może być tylko jeden. Za dużo oryginalności tu nie ma.
O fenomenie, jakim stała się książka dowiedziałem się stosunkowo późno. Od momentu premiery w 2008 roku książkę przetłumaczono już na 26 języków, zaś jej sprzedaż liczona jest w milionach sztuk. Pierwsza część trylogii Susane Callins – tytułowe Igrzyska Śmierci – wprowadza nas w ponury świat przyszłości. To postapokaliptyczna wizja w której po serii katastrof Stany Zjednoczone zamieniają się w Panem – 13 (a w zasadzie 12, o czym później) dystryktów zarządzanych przez Kapitol. Każdy z nich specjalizuje się w innej dziedzinie przemysłu i każdy z nich oddaje owoce swej pracy stolicy.
74 lata temu doszło do przegranego powstania. 13 dystrykt został zmieciony z powierzchni ziemi, zaś 12 pozostałych zostało zmuszonych do oddawania po jednym chłopcu i dziewczynce wieku 12-18 lat na Igrzyska Głodu – pojedynek na śmierć i życie, który ma tylko jednego zwycięzcę. Wszystko jest oczywiście wyreżyserowane i transmitowane na żywo – to taka przyszłościowa wersja reality show, które ma zarówno zapewnić rozrywkę dekadenckim mieszkańcom Kapitolu, jak i pokazać dystryktom gdzie ich miejsce i przypomnieć im o potędze despotycznych władców. Dość dobrze tłumaczy to prezydent Kapitolu Snow (w tej roli w filmie występuje świetny Donald Sutherland), który wyjaśnia reżyserowi spektaklu rolę nadziei w rządzeniu ludźmi. „Równie dobrze, moglibyśmy rozstrzelać ich na miejscu, ale przecież nie o to chodzi” – mówi – „należy odpowiednio dozować nadzieję, tak by mogli znieść to, co ich czeka”. Co ciekawe, tych scen nie ma w książce. Donald Sutherland sam napisał do reżysera – Garego Rossa – mówiąc mu o potencjale, jaki daje ekranizacja. Specjalnie dla niego dodano więc parę ujęć pokazujące kulisy władzy Kapitolu.
Główna bohaterka Katniss Everdeen (w filmie wciela się w nią Jeniffer Lawrence) mieszka w ubogim, górniczym 12 dystrykcie. Jej ojciec nie żyje, na swoim utrzymaniu ma matkę i młodszą siostrę. Żeby przeżyć musi polować. Oczywiście jest to nielegalne, ale mieszkańcy górniczej osady przymykają na to oczy. W końcu każdy raz na jakiś czas chce zjeść coś lepszego. Jej przyjacielem i towarzyszem wypraw jest Gale Hathorne (Liam Hemsworth). W książce przymierają głodem, zjedzenie bułki jest dla nich wielkim wydarzeniem. W filmie niby też aktorzy i reżyser starają się to oddać, ale te dwie postaci wyraźnie odróżniają się od reszty. Są za ładne i za dobrze ubrane. Co więcej, przysiągłbym, że w jednej z pierwszych scen uboga Katniss ma pomalowane oczy.
Igrzyska Głodu to cały skomplikowany system. Teoretycznie każdy nastolatek w odpowiednim wieku ma jedną szansę by zostać wylosowanym. Można jednak w zamian za pożywienie i pomoc państwa zwiększyć liczbę wystąpień swojego nazwiska w uroczystym losowaniu. Główna bohaterka ma ich ponad 20, Gale około 40, Prim (w tej roli Willow Shields) – siostra Katniss tylko jedno. Nietrudno przewidzieć, kogo wybierze los.
Udział w losowaniu i Igrzyskach jest obowiązkowy, ale można też zgłaszać się na ochotnika. Zamiast Prim zgłasza się więc Katniss, jej przyjaciel Gale tego nie robi. Z chłopców wybrany zostaje Peeta Melark (nieco drewniany Josh Hatcherson) – syn piekarza. Razem z Katniss wyruszają na Igrzyska. Czy któremuś z nich uda się je przeżyć? Na to pytanie raczej łatwo sobie odpowiedzieć. Książki są trzy, ruszyła właśnie produkcja filmowa drugiego tomu.
Oszczędzę szczegółowego opisu fabuły. Ten kto czytał, już go zna, a nie zamierzam psuć zabawy ludziom wybierającym się na film do kina. Skupię się na różnicach pomiędzy książką i ogólnych wrażeniach z filmu. A jest on moim zdaniem średni i ma sporo, niewykorzystanego potencjału.
Już sama książka nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Owszem, jest to bardzo sprawnie napisane, ale odbiorcą jest nastolatek. Nie należy więc oczekiwać tam szczególnie głębokich przemyśleń, czy skomplikowanej konstrukcji świata. W ogóle mam wrażenie, że im mniej autorka o nim opowiada, tym lepiej dla całości opowieści. W każdym razie – mamy romantyczny trójkąt miłosny (Katniss i dwóch chłopców), trochę dawkowanej przemocy i ogólnych przemyśleń, jaki to świat jest zły, a zwłaszcza ten przeżarty władzą i pieniędzmi.
Czytając książkę jakoś bardziej odczuwałem relacje Katniss z Peetą. Bo i do najprostszych one nie należą. Z jednej strony pomagają sobie i udają parę, wiedząc że poprawi to ich notowania i zapewni sympatię widzów, z drugiej zaś wiedzą, że w najlepszym przypadku jedno z nich będzie musiało zabić drugie. Wspólne przeżycia i walka z ciągłym zagrożeniem zbliża ich do siebie. I w końcu po jakimś czasie nie wiadomo, czy faktycznie to tylko gra, czy coś między nimi zaczyna się jednak dziać. Do tego należy dodać budzące się uczucia i hormony u nastolatków. To, co dzieje się między nimi każe też Katniss inaczej spojrzeć na Gale’a i zastanawiać się, czy to naprawdę tylko przyjaźń. To książka, a film? Aż tak dobrze nie jest. Ponieważ całość jest pisana z punkty widzenia głównej bohaterki, w związku z czym poznajemy zarówno jej emocje, jak i myśli. W filmie nie ma takiej możliwości, zaś reżyser i aktorzy nie specjalnie starają się sugerować, że coś więcej dzieje się pomiędzy parą głównych bohaterów. Nie do końca wiem, czy to brak błędy w sztuce, czy może lekka zmiana w stosunku do książki. Po rozmowach z aktorami bardziej wskazywałbym jednak na to pierwsze.
Zmian w stosunku do książki jest oczywiście więcej. Niektóre są jaki najbardziej na plus i warto byłoby dodać ich nawet więcej, inne, cóż, są zagraniem pod publiczkę. Haymitch Abernathy (w tej roli Woody Harrelson) z pijaka i degenerata, który dopiero po jakimś czasie stwierdza, że tym razem dzieci oddane mu pod opiekę mogą wygrać zamienia się w szarmanckiego i mądrego mentora. Pojawia się dużo później, w zasadzie ma tylko jedną scenę, w której jest powiedzmy, że pijany i od razu pokazuje swoją dobrą stronę. Tak jakby aktor nie chciałbyś kojarzony z nie do końca popularną postacią i zażyczył sobie zmian. Z kolei Effie Trinket (Elizabeth Banks) mająca za zadanie przygotować bohaterów do wywiadów i rozmów w filmie staje się słodką idiotką i elementem komediowym. I też trochę szkoda, bo wydaje mi się, że w książce ta postać była jednak nieco głębsza, a jej rola bardziej skomplikowana.
Za to bardzo podobają mi się dodane sceny. Widzimy w nich po raz pierwszy jak wygląda prowadzenie Igrzysk Głodu, poznajemy lepiej prezydenta Snow. Szkoda, że jest tego tak mało. W końcu mając do dyspozycji autorkę książki, która współpracowała przy scenariuszu można było z filmu uczynić dzieło komplementarne, pokazujące nam nieco inne wydarzenia. Tekst skupiał się na emocjach i przemyśleniach Katniss, film mógł nam pokazać też i innych uczestników. Wiem, że prosto się pisze, jak należałoby to zrobić, nie będąc częścią procesu produkcyjnego, ale strasznie mi się podobały pogłębione sceny. Oczami wyobraźni widziałem nawet realizację filmu zbliżoną do serialu 24, gdzie na podzielonym ekranie, co jakiś czas widzielibyśmy dzieje innych uczestników.
Bo bez tego, druga część filmu pokazuje nam tak naprawdę piknik, w trakcie którego co jakiś czas ktoś ginie. Igrzyska Śmierci są w USA dozwolone od lat 13, w związku z czym na obejrzenie za dużej liczby brutalnych śmierci nie ma co liczyć. A to z kolei wpływa na odbiór filmu. Bo i nie za bardzo szokuje nas show, w którym przez 60% czasu widzimy, jak główna bohaterka jest na campingu w lesie. Nawet śmierć małej dziewczynki, która w książce robi na nas wrażenie tu przechodzi jakoś tak bez echa. Czegoś zabrakło w pokazaniu tej emocjonalnej strony filmu.
W ogóle mam wrażenie, że film stara się złapać „za dużo srok za ogon”, przez co tak naprawdę każdą z tych rzeczy pokazuje zbyt pobieżnie. Nie mamy ani dobrze pokazanego dystopijnego świata z niejasnymi moralnie bohaterami drugiego planu pomagającymi dzieciakom lepiej wypaść w morderczym show (w tej roli Lenny Kravitz, jako stylista Cinna i wspomniana już para Effie i Haymitch). Nie mamy też i wstrząsającego dokumentu o zmuszonych do bratobójczej walki nastolatków, jak Battle Royale, ani romantycznego trójkąta miłosnego. Wszystkiego jest po trochu i za mało. A o subtelnej grze Haymitcha z Katniss, dzięki której może zapewnić jej on wsparcie w zamian za pieniądze jej fanów możemy praktycznie zapomnieć.
Jednym słowem dostajemy uśrednioną, sprawdzoną i sprawnie zrobioną historię, którą bez bólu można obejrzeć pijąc colę i jedząc popcorn.
Nie mam wątpliwości, że film odniesie sukces, bo jest idealnie skrojony pod swoją target grupę. Świat wykreowany przez Susanne Collins i przeniesiony na ekran przez Davida Rossa ma w sobie głębię, ale musimy sami jej poszukać. Film nam w tym za bardzo nie pomaga. Ale ogląda się go przyjemnie. I chyba w tym przypadku o to po prostu chodzi.
Świetna recenzja:)