Gdy Alien spotkał Avatara

Aliens vs Avatar został wybrany najgorszym filmem zeszłego roku. I to nie przez krytyków, znawców i media branżowe – to jeden z najniżej ocenionych filmów na największej internetowej filmotece – IMDB. Pokusa była zbyt silna.

Film oczywiście dostępny jest wyłącznie po angielsku. Z ciekawości sprawdziłem, czy komuś chciało się do niego zrobić napisy – w końcu to jak cię piracą, jest jakąś tam miarą sukcesu. Nikomu się nie chciało. Za to na chomiku jest wersja z polskim lektorem. To znaczy tak się nazywa, bo pobieżne sprawdzenie na wbudowanym playerze ujawniło, że lektora z zasadzie został sam szum, i nikt po polsku w udostępnionych 10 minutach się nie odezwał.

Jak nietrudno przewidzieć Aliens vs Avatars to dość wstrząsający obraz. Jego tytuł mówi wszystko – w galaktyce trwa wojna. Jest rasa Avatarów, są też Scythowie. Ci pierwsi są oczywiście niebiescy, umieją wysłać swoje ludzkie projekcje na planetę i nimi sterować – zupełnie  jak w takim jednym wysokobudżetowym filmie . Ci drudzy, zwani dla celów marketingowych Alienami na okładce, przy dużej dawce samozaparcia i nieco większej alkoholu mogą przypominać Obcych z kultowej serii science fiction, zamiast kolesia w gumowym stroju i odstającej masce. Scythów stworzyli Avatorowie, cośtam nie wyszło, zesłali ich na planetę, żeby wymarli, zaś po kilkudziesięciu latach odkryli, że mają problem, bo rasa nieco ewoluowała i ma wszystkie zajebiste zdolności, jakimi dysponuje kino scifi.

Scythowie sami się rozmnażają, umieją znikać jak Predator, umieją przyjmować postać rasy, której DNA skonsumowali, jak Coś i rzucać czerstwymi tekstami rodem z polskiego kina. Avatarowie chcieli ich wykosić, ale w wyniku starcia zostało ich tylko kilkaset, a Scythów 10. I to nie byle jakie 10, bo same królowe, które nie za bardzo wiadomo, co robią, ale sam fakt takiego ich określenia powinien wlać strach w serca co bardziej bojaźliwych widzów.

A żeby nie było za prosto, to takiego Scytho-aliena ustrzelić może tylko Robotar, czyli specjalna maszyna stworzona tylko w tym jednym celu. Wygląda ona nieco jak żywcem wyrwana z Przygód Pana Kleksa w Kosmosie, lub też jak mokry sen designera postaci Pi i Sigma z kultowego polskiego serialu. W sumie to i tak nieważne, bo w pierwszych minutach filmu Robotar i tak się psuje.

Uff, znając już skomplikowane tło galaktycznych zmagać możemy przejść do samej akcji.  W pierwszych minutach widzimy klika losowych ujęć z powietrze, które mogłybyć, ale nie musiały jumnięte z filmów przyrodniczych, parę scen z kosmosu i upadek meteorytu z królową Scythów. Trailer zamieszczony powyżej nie oddaje filmowi sprawiedliwości. W rzeczywistości wygląda on dużo gorzej. A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że w zasadzie dialogi, rozmowy i sceny w tym sci-fi są nierozróżnialne od kina porno.

No bo jak to może wyglądać – dwie studentki idą na camping i rozmawiają. Jak to fajnie, że w końcu są same, bez swoich chłopaków. W tle muzyka rodem z filmów erotycznych, ujęcia z jednej kamery, długie, powtarzające się. Camping szybko zamienia się w opalanie topless, które obserwuje z krzaków Alien. Oczywiści, jak już wspominałem, przypomina ona bardziej  kolesia w gumowym kombinezonie z głupią maską na twarzy, co może sugerować po prostu zboczeńca. I człowiek zaczyna w tym momencie się zastanawiać jak dalej potoczy się akcja. Czy dojdzie do zbliżenia gatunków, przed pochłonięciem DNA pierwszej ofiary czy nie. Wszystko jest możliwe.

Potem kolejna scena. Akademik, dwóch kolesi rozmawia o laskach i seksie. W tle telewizor z Windowsem 95 pokazującym katalog Merc, muzyka sugeruje, że zaraz jakieś dziewczyny wejdą i zacznie się akcja. Ale nie, to tylko niezamierzone zbieżność stylu. Tak naprawdę chodzi o camping. Wiadomo, w miejsce, gdzie grasuje Scythe.

Role są przydzielone standardowo, jak w każdym filmie gdzie nastolatki są zastępowalne i giną w większych ilościach. Jest więc puszczalska, nerdzica, nerd, sportowiec, ta niezdobyta. Przy wirtualnym ognisku z komputerowo generowanym ogniem widzimy jak zmienia się dynamika grupy i zawiązują się nowe relacje. Gdzieś w tle jest też budząca się seksualność, odrzucenia i pierwsze problem w relacjach. Są też bardziej życiowe problemy z brakiem zasięgu komórek.

Jak nie trudno się domyślić puszczalska idzie na pierwszy ogień, pojawia się Avatar, ubrany jak kobieta z niemieckiego filmu dla feteszystów i rozpoczyna się pojedynek. Nastolatki giną w zabawny sposób, pojawia się masę zapadających w pamięć scen pościgu po lesie i walka o przetrwanie gatunków. Scythe tropi, Avatar co jakiś czas pokazuje gadżet zaawansowanej technologii, wyglądający jak rekwizyt z filmu fantastycznego z lat 50, który zwykle nie działa, dochodzi też do rozkosznie nieudolnych dialogów. Cytowałbym, ale trochę szkoda mi na to miejsca. Okazuje się, że jedyną opcją na przetrwanie jest naprawienie Robotrona, bo tylko on obcemu może coś zrobić.

Naprawa jest skomplikowana. Trzeba na raz wcisnąć dźwignię z tyłu i przycisk na jednym z ramieni robota. Ale to nie wszystko, bo okazuje się, że tak naprawdę bestię można pokonać też zwykłym drągiem. Na samo zakończenie pojawia się też mały twist wskazujący, że jakby ktoś chciał, to może powstać część druga.

Długo myślałem, czy film jest na serio. Zerknąłem na IMDB i sprawdziłem postać reżysera. To jego 6 film, który reżyserował i jednocześnie też najgorszy. Dużo więcej doświadczenia ma w montowaniu. Tam pojawiał się nawet w ciekawszych pozycjach, takich jak Opowieści z Krypty. I wszystko wskazuje na to, że on na prawdę chciał zrobić kino sci-fi i się starał, co czyni całą sprawę jeszcze zabawniejszą. W końcu nie każdemu w tak niewinny sposób udaje się uchwycenie poetyki wprowadzeń do akcji właściwej z kina porno. Do tego potrzeba naturalnego talentu, który nie wie, że wychodzi mu coś zupełnie innego niż zamierzał.

Złe filmy mogą być dobre. To znaczy produkcje tak złe, że zaczyna sprawiać nam perwersyjną radość oglądanie kolejnych wpadek aktorów, reżysera, dźwiękowca, czy fatalnych efektów specjalnych. O Ed Woodzie i Planie 9 słyszał chyba każdy, a jeżeli nie, to polecam fantastyczny film Tima Burtona z Johnym Depem poświęcony właśnie temu reżyserowi. Warto.

Ale przecież nie on jeden produkował kino klasy Z. Są całe wytwórnie temu poświęcone. Filmy takie jak Surfujący Naziści Nina Muszą Umrzeć, Toxic Avenger i w ogóle całość produkcji wytwórni Troma nie bierze się znikąd. Tak samo zresztą, jak i Orgazmo twórców South Parku, czy losowo włączony film o późnej godzinie emisji na Polonii 1.

I wiem, że czasami śmianie się z tych produkcji i włożonej w nie pracy może być nie na miejscu, ale szybko zostaje to zastąpione zdrową ludzką radością patrzenia na to, jak komuś nie wychodzi, mimo że się stara. Tacy już jesteśmy.

No i co, miało być o kinie klasy Z, a wyszło o Aliens vs Avatars. No to o tych złych filmach będzie kiedy indziej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s