Pomysł na pośmiertny startup mam

8 rano, Santa Monica. Jestem po pierwszej kawie, jeszcze przed pierwszym śniadaniem. Za to umyty, powiedzmy że odespany i rozciągnięty po locie. Za oknem poza betonowym parkingiem jest dach z drzewem, masę suchych igieł na dachu i wiewiórka – ot, Kalifornijska przyroda miejska w całej okazałości. Siedzę sobie i myślę. Głównie o samolotach, ale też i startupie.

Tak serio to fascynuje mnie niewygoda samolotowych siedzeń. Nie wiem, jak to jest w klasie biznes i wyżej, ale zakładam, ze o niebo lepiej niż w plebsowej turystycznej. Co samolot to gorzej – za mało miejsca na nogi, za miękko, za twardo, nie ma nawet jak na to nie marudzić. Raz tylko leciało mi się w miarę wygodnie, ale to było już jakiś lot krajowy w USA i wziąłem sobie (czy też dostałem za darmo) opcję plus, czyli dla kolesi z dłuższymi nogami. A przecież ludzie rosną cały czas, to fakt. Jesteśmy coraz wyżsi i te odległości wymierzone lata temu trochę się już nie sprawdzają. Jak ktoś nie wierzy i potrzebuje się o tym przekonać empirycznie, to niech idzie do muzeum i poogląda zbroje naszych przodków, którzy przelewali za nas krew okładając się mieczami na niezliczonych polach bitew. Mali byli, nie? Jeżeli potrzeba czegoś bardziej naukowego, to też służę linkiem. W każdym razie i nauka i własny rozum podpowiada, że coś w tym jest.

Kilkanaście godzin nogowego kung fu potrafi wykończyć każdego. Jak się je wystawi na zewnątrz (o ile mądrze zabookuje się sobie miejsce przy przejściu), to zawsze uprzejma stewardessa najedzie człowiekowi na nie wózkiem. Jeżeli jest już po posiłkach, to zwykle można liczyć na nadepnięcie przez biegnącego do łazienki współpasażera. W jednym i drugim przypadku jedyne na co możemy potem liczyć to spojrzenie zbitego spaniela, wybąknięte i’m sorry i strategiczny odwrót. No i oczywiście jak się na nowo już umościmy, to zwykle trzeba kogoś wypuścić do łazienki, żeby mógł sam po drodze kogoś wyższego zdeptać. Czy mamy do czynienia z czystym przykładem heightizmu? Bo w końcu kiedy tylko na nowo znajdziemy swoją chwilową pozycję, to ten koleś zaczyna wracać… Nie ma lekko przez te kilkanaście godzin. Ale można dać radę. W końcu pobyt w docelowym miejscu powinien nam te trudy podróży wynagrodzić.

A przy okazji, kiedy już tak pogrążamy się w niewygodach to i lepiej nam się myśli. Zasnąć jest trudno, można więc się skupić na przemyśleniach, filmach albo też i coś poczytać. W moim przypadku były to dwa filmy, jedno przypomnienie i odkrycie metody na natychmiastowe zaśnięcie. Po kolei: o Safe House nie ma co się rozpisywać. Fajne, sensacyjne, dobrzy aktorzy, nawet ciekawa akcja. Z kolei o Dziewczynie z tatuażem napisano aż za dużo, więc nie ma co się powtarzać – fajne. Sposób na zaśnięcie, to założenie tego czegoś na oczy i włączenie audiobooka – po 15 minutach będzie spać każdy i to niezależnie od jakości książki.

No i został sam pomysł. Już mówię, choć zapewne paru z Was już o nim opowiadałem. Wszystko wzięło się stąd, że kiedyś mi się wymyśliło że chciałbym po mojej śmierci w testamencie przekazać komuś swoje konta w serwisach społecznościowych. Login i hasło dana osoba otrzymywałaby pod jednym warunkiem – w losowych godzinach dnia i nocy miała by straszyć moich znajomych wysyłając im wiadomości zza grobu. Baza wiedzy jest  duża, bo w końcu są i do przejrzenia statusy i konwersacje, zaś zabawy mogłoby to dostarczyć sporo. A stąd i prosta droga do płatnej usługi. Z tymże problem byłby z weryfikacją płatności przez zamawiającego, ale zapewne na testymonialach innych dałoby się oprzeć całą kampanię reklamową.

W ogóle to teraz mi wpadło do głowy, że temat śmierci w social media jest jeszcze tak sobie opisany. Za czasów usenetu i mailowego spamu zdarzało mi się dostać maila od niedawno zmarłej osoby z propozycją intratnego interesu do zrobienia w Nigerii. A co się dzieje, gdy ktoś umiera na fejsie? Czy są jakieś wirtualne cmentarze dla porzuconych awatarów? Czy nasze cyfrowe ja mają życie po życiu, gdy spambotów jest coraz mniej? Czy ktoś w ogóle pilnuje żywotności swoich użytkowników i tych martwych oznacza jako nieaktywnych? Bo może warto by było? Nie chcę tu jakiejś cenzury i inwigilacji, ale prosty mail – hej, dawno się nie logowałeś, masz nas już gdzieś, czy po prostu umarłeś? W sumie każdemu się to prędzej czy później przydarzy, więc warto powiadomić o tym znajomym.

Skoro w końcu jeżeli o urodzinach pamiętamy zwykle tylko dzięki fejsowi, to może warto by tam i wpisać daty śmierci? Wyobrażacie sobie te kondolencyjne wpisy na wallach? A cyfrowe święto zmarłych?

1 thought on “Pomysł na pośmiertny startup mam

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s