Nigdy nie byłem na koncercie Skalpela. To było jakieś fatum, miałem kilka podejść i zawsze los rzucał mi kłody pod nogi w postaci alkoholu i innych używek, braku pamięci czy inszych straszliwych przeszkód, które uniemożliwiały mi wysłuchanie ich na żywo.
Zawsze potem koszmarnie żałowałem, bo Skalpel to jeden z tych zespołów, które grają coś wyjątkowego. Nie wiem, jak brzmią na koncertach, bo jak pisałem – nie byłem, ale ich płyty – jej.
O ile z samym jazzem mam trochę na bakier, bo nie interesują mnie standardy, o tyle parę utworów powoduje, że mam ciarki na całym ciele. A wrocławski Skalpel zapewniał mi takie wrażenia podczas słuchania całych płyt, co w obecnie jest dużą rzadkością. Pierwszy raz usłyszałem ich w jakimś radiu – bodajże Trójce i wiedziałem od razu, że chcę kupić tę płytę. I się nie zawiodłem. Zresztą z drugą było tak samo – też dowiedziałem się z radia, że jest i też całą łyknąłem od razu, jak młody pelikan.
A potem zespół na wiele lat zamilkł. W sumie dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że zaprzestał działalności i że zdobył aż tak wielkie uznanie za granicami naszego kraju. Na cgm piszą:
Ich płytami zachwycały się największe światowe media – od Q i DJ Magazine, poprzez The Wire, po BBC. Byli nominowani do najbardziej prestiżowych muzycznych nagród. Krytycy są zgodni: na próżno szukać polskich artystów, w tak wielkim stopniu jak oni rozpoznawalnych i cenionych poza granicami naszego kraju, a brytyjski New Musical Express, po wejściu Polski do Unii Europejskiej, uznał ich za najbardziej oryginalny zespół ze wszystkich artystów z nowych państw członkowskich
A teraz, jak się dowiaduję, zagrają znowu na Sacrum Profanum. And I’ll be there.
Są wyjątkowi, grają tak bardzo odmiennie od reszty i używają swoich naturalnych kodów kulturowych, które rozumiem. No i jest w tym wszystkim ta odrobina szaleństwa, której tak potrzebuję w jazzie. Mam nadzieję, że zaowocuje to nagraniem nowej płyty.
Jeśli chcesz szaleństwa, wciągnij sobie koniecznie płytę Jacka Kochana „Double Life of a Chair” – jest do kupienia przez internety za bodajże 40 zł (w sensie, online).
A totalny obłęd to John Zorn i w sumie cokolwiek… Nawet muzyka filmowa wali po bani, natomiast jego projekty w stylu „połączmy grindcore, free jazz i jakieś melodyjki country” stawiają mózg w poprzek. ;) Po jego płytach słuchanie wariacji fortepianowych Weberna to jak przechadzka po parku. ;)
Dzięki za polecankę! Już kikam w groovesharka, a potem pewnie w ajtjunsy
Zorn nagrał milion płyt z bardzo różną muzyką i może być ci ciężko wybrać coś dla siebie.
Ze swojej strony polecę Masada i Filmworks na początek. Potem Naked City (albumy Naked City i Radio). Możesz spróbować też Naked City – Absinthe i Heretic, oraz Painkiller którykolwiek, ale to są bardzo hermetyczne rzeczy.
Z normalniejszych wykonawców Critters Buggin i polski nieistniejący już Robotobibok.
Też nie byłem na koncercie, ale domyślam się, że grają sety, bo ich muzyka jest przecież pocięta ze starych sampli, a raczej na żywo się tego nie da odtworzyć. Z polskich kapel okołojazzowych (nie nujazzowych) słucham czasem Pulsarusa i ostatnio Niechęci.
Od kilku lat mam sentyment do paru kawałków Skalpela. Świetna muza.