Księgarnie zbierają dane o tym, jak czytamy. A wszystko za pomocą Kindli i innych ebook readerów. Cyfryzacja pozwala na zbadania naszych zwyczajów, ulubionych fragmentów i gustów. Można się tego bać, można patrzeć z nadzieją w przyszłość. Mi się to akurat podoba.
Na swoim blogu Krystian Kozerawski opisuje całą sytuację z rynkiem ebooków i nowymi możliwościami, jakie nam one dają. Księgarnie takie jak Amazon czy Barnes & Nobles są w stanie dzięki swoim urządzeniom do czytania elektronicznych edycji książek dowiedzieć się jak szybko czytamy książki, które fragmenty się nam najbardziej podobają , a także o tym, kiedy czytelnicy kupują kolejne książki z danej serii, a jakich w ogóle nie kończą. Zbierane też są także dane o tym, jak często aplikacje książkowe są otwierane i ile czasu użytkownicy spędzają na czytaniu, którzy bohaterowie do nich przemawiają, a którzy nie. A na koniec dostajemy dość dramatyczne pytanie:
[…] analizy danych zbieranych przez czytniki e-booków to nic innego jak dostarczenie autorom wytycznych, jak mają pisać swoje książki, by sprzedawały się jak najlepiej, a więc przynosiły największe zyski. Pytanie tylko czy dzięki temu otrzymamy faktycznie literaturę dobrej jakości, czy jedynie papkę, będącą odpowiedzią na pewne trendy widziane w statystykach? Przypomina mi to bardzo “oglądalność” termin jakże ważny i decydujący o tym jaką szmirę serwuje nam telewizja (włącznie z kanałami informacyjnymi) oraz klikalność, która obcina skrzydła kreatywności i autentyczność zarówno dziennikarzy i autorów piszących do prasy tradycyjnej jak i blogerów. Czy e-booki też będą musiały spełniać kryteria wysokiej klikalności i oglądalności by być w ogóle wydawane?
Pytanie jest stare jak świat. No dobra, nie jak świat, a jak cyfryzacja informacji. W końcu wcześniej artysta wydawał swoje dzieło, krytycy byli zachwyceni, a durny lud nie wiadomo dlaczego nie docenił. Ewentualnie winne były stronnicze i nie znające się media, zły marketing i wiele innych niezależnych od twórcy współczynników.
Dotyczy to wszystkich. Dziennikarze papierowi, po latach pisania mogą być zaskoczeni informacją, że gazety sprzedawały się z powodu programu telewizyjnego, ogłoszeń drobnych i pogody, a nie ich mądrych i przełomowych treści. Muzycy widzą jak sprzedają się ich poszczególne kawałki, a pisarze mogą w końcu poznać gusta swoich czytelników.
Czy to oznacza, że zaleje nas fala komercji i pisania pod publiczkę? Nie. Ta fala już była i trwa nadal. I nie jest to nic złego. Dostajemy doskonałe produkty, takie jak serie romansów Harlequina, czy niektóre cykle fantasy. Są też oczywiście i rzeczy napisane gorzej, ale też trafiające w gusta określonej grupy. I nie ma w tym nic złego.
Rzecz w tym, że artystą to się bywa, rzemieślnikiem trzeba być zawsze. Wolę więc czekać na to arcydzieło danego pisarza a w międzyczasie posiłkować się jego sprawnie napisaną dla ludzi książką dającą mu pieniądze, niż przeżywać katusze rozmaitych eksperymentów formalnych czy innych książek, o których z założenia wiadomo, że nikt nie zrozumie bo już „wyprzedza już swoje czasy”.
No i inne branże rozrywkowe pokazują, że powstawanie wyspecjalizowanych produkcji, tworzonych na podstawie badań i grup focusowych nie oznacza brak arcydzieł, eksperymentów i artyzmu. W grach wideo to takie tytuły jak Portal, Journey, Heavy Rain, czy teraz The Walking Dead. W filmach to chociażby Wszystkie odloty Chenneya, Enter the Void czy Howl – wszystko z tego roku. Seriale? Black Mirror, Dead Set – też znajdzie się dużo. A książki? O, tu to naprawdę można wymienić dużo. Zwłaszcza, że koszt produkcji jest w porównaniu do innych dziedzin kultury naprawdę niski. A i problemu z drukiem nie ma w przypadku ebooków. Internet zniesie dużo.
Nie ma co się bać technoprzyszłości. Kultura da sobie z nią radę.
Uspokoiłem się, lektura wpisu Krystiana zawiała prawdziwie Orwellowską wizją świata i to gdzie… w czytelni (a przecież może być to najbardziej prywatne, najmniejsze pomieszczenie w domu). Tymczasem prawda jest taka, że każdy stara się zebrać jak najwięcej informacji o swoich klientach. Stosujemy różne metody od najprostszych jak liczniki klientów w wejściu do sklepu, po zaawansowane zaszyte w naszej elektronice.