Lubię Worda. Serio. Wiem, że nie wykorzystuję pewnie 1/100 jego funkcji, ale jest to mój domyślny edytor tekstów. I mówię to jako makjuzer. Pages i pakiet Appla ssie. A ze Skydrivem to już w ogóle bajka.
Przyznam się, że trochę zapomniałem o chmurze MS. Sam używam dwóch – trochę na siłę Applowej do backupu danych z iPhone i Dropboksa, który dzięki poleceniom i instalacjom znajomych dał mi całkiem sensowną ilość miejsca w swoich zasobach. Googiel mnie niczym do siebie nie przekonał, zresztą nie za bardzo lubię się przesiadać ze sprawdzony i dobrych rozwiązań. Wiedzę, że chmura Microsoftu – Skydrive istnienie miałem, ale sprawdzeniu, że w początkowym okresie nie współpracował z makiem dałem sobie z nim spokój. Aż do czasu…
Startupowe początki
Moja praca to często edycja tekstu. Lubię mieć wszystko u siebie, to wbrew trendom nadal używam aplikacji i nie zawierzam wszystkiego chmurze Googla. Poza tym w Wordzie jakoś wygodniej mi się redaguje. A od kiedy zacząłem (w końcu!) stosować komentarze i zaznaczać zmiany autorom – życie stało się dużo przyjemniejsze. Drażniąca była tylko ilość wersji tekstu. Brakowało mi bardzo grupowej pracy. Stosowałem więc rozmaite protezy.
Zwykle kończyło się to przeklejaniem dokumentu do Google Docs z Worda i odwrotnie. Po którejś takiej operacji stwierdziłem, że chyba założę startup, który zajmie się synchronizowaniem dokumentów Wordowskich z chmurą Googla. Współpracownik odpowiedział mi wówczas, że takie coś już jest. Nazywa się MS, zaś sama usługa to właśnie Skydrive. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że taka chmura faktycznie istnieje.
W zielone chmury!
Integracja ekosystemów dostawców oprogramowania i sprzętu to temat na zupełnie inną notkę. Wystarczy wspomnieć, że Microsoft, jak wszyscy inni gracze integruje swoje usługi. Do skydrive zalogowałem się więc swoim kontem z Xbox LIVE. Okazało się, że już są tam jakieś moje fotki z wczesnych lat 2000 zassane prawdopodobnie z jednego z moich wczesnych blogasków (kiedyś Microsoft miał usługę Spaces, którą potem przemigrował do WordPressa).
Na początku makowy Word nie chciał zapisywać dokumentów do chmury. Problem pojawiał się z domyślną nazwą, która nie wiadomo czego zawsze zostaje ustawiona na nazwa_dysku:nazwa_pliku. Serio, to niezły idiotyzm, bo zaraz potem na dole mamy na czerwono napisane, że : jest znakiem niedozwolonym. Na szczęście jakiś gigantyczny problem to nie jest, ale drażni. Drugie niedopracowanie to brak automatycznego tworzenia folderów w chmurze.
Nie wiem co za geniusz to wymyślił, ale przy pierwszym podejściu do Skydrive nie uda Wam się zapisać dokumentu. Opcja będzie nieaktywna. Należy założyć folder, wskazać go i dopiero wtedy okaże się, że można tam wrzucać swoje dokumenty. Na zdrowy rozum powinno się to dziać automatycznie, ale z jakiegoś powodu nie jest. Mam nadzieję, że zostanie to dopracowane w przyszłości.
Jak już to przejdziemy, to już jest w ogóle bajka. Piszemy w Wordzie, wysyłamy do chmury, udostępniamy ludziom, ich zmiany pojawiają się w naszym edytorze od razu zablokowane, tak, żeby ktoś nam złośliwie nie popsuł naszej pracy.
No po prostu pełen wypas.
Brakuje mi jak na razie tylko jednej rzeczy – możliwości wysyłania zaproszeń do edycji z poziomu Worda. Podobno wersja na Windowsa już to ma, czekam, aż pojawi się analogiczna funkcjonalność na maku.
Co jak co, ale pakietowi Office żaden, ale to absolutnie żaden soft, nie dorasta do pięt. MS Word i MS Excel są jakieś 15 lat przed każdym innym pakietem biurowym. A jak ktos twierdzi inaczej to znaczy, ze nigdy tak naprawde z nich nie korzystal i wystaczy mu zwykla kartka papieru :)