Z Dexterem byłem związany blisko, bo był to jeden z pierwszy seriali, jakie zacząłem oglądać. Pierwszy sezon mnie zachwycił, drugi był ok, potem była równia pochyła w dół, aż do sezonu, którym pojawił się John Lithgow. A potem znowu było coraz gorzej. Aż do żenująco słabej końcówki.
Dobrze pamiętam ten moment. Byłem na łódce z kimś, kogo już teraz nie pamiętam. Rozmawialiśmy i on przekonywał mnie, że teraz to się ogląda seriale, bo są super. A ja nie wierzyłem. Jasne, gdzieś tam w tle miałem w głowie, że było Twilight Zone, X-Files, Star Trek czy Babylon Five, ale serial nie Sci-Fi? Bez przesady. Wróciłem z rejsu i zacząłem sprawdzać.
W pierwszym rzucie poleciało genialne Carnivale, Lost Room i chyba właśnie Dexter. Utonąłem. To było takie nowe, takie zajebiste.
Zacząłem sprawdzać wszystko i oglądać to, o czym ludzie mówili, że jest dobre. Kiedy teraz o tym myślę sam nie wierzę w to, ile czasu poświęcałem na seriale. Najbardziej ekstremalny przykład to chyba Stargate. Wszyscy na usenetowej grupie pl.rec.fantastyka.sf-f się nim zachwycali, a ja jakoś nie mogłem go zrozumieć. Poddałem się dopiero po pięciu. Nie, nie odcinkach, SEZONACH.
Trochę pomagało w tym rajdzie przez historie w odcinkach, że nie miałem w sumie wówczas nic innego do roboty. Okradziono mi mieszkanie, straciłem wszystkie konsole, gry, filmy. Został mi tylko laptop i seriale. A gdzieś w tym wszystkim cały czas przewijała się opowieść o seryjnym mordercy, który był coraz mniej ciekawy, a coraz bardziej ludzki.
Nadal mam problem z przywiązywaniem się do seriali. Obiecuję sobie oglądać tylko najlepsze i najciekawsze. Bezlitośnie przerywając nawet w środku sezonu te nie spełniające kryteriów. I co? Nic. Obiecywać sobie można, a prawda jest taka, że człowiek się przyzwyczaja i ciągnie te „znajomości”. Choć faktem jest, że staje się po jakimś czasie bardziej wybredny.
Co i tak nie wystarcza, bo seriali jest tyle, że można już nic innego nie robić tylko czekać na kolejne S0xE0y. Nie ma kiedy żyć pomiędzy oglądaniem żyć cudzych.
Dextera nie oglądałem. Od samego początku wydał mi się naciągany, to i płakać po nim nie będę. Ale Carnivale i Lost Room nie znałem, także dzięki. Właśnie zapełniłeś pustkę po Breaking Bad;). Cierpię na tą samą przypadłość, co Ty. Z tym, że jest gorzej, bo mam wuchtę innych obowiązków/rzeczy do zrobienia/gier do ogrania/książek do przeczytania, a co robię? Jeszcze tylko jeden odcinek…. Kiedyś pisałeś o tym, więc podejrzewam, że się rozumiemy w tym temacie;). Zbliża się też 3 sezon American Horror Story, może i korzysta z ogranych patentów, ale wciąga. A i nigdzie nie widziałem czołówki, która sama w sobie wrzuca ciary na plecy.
Dokładnie to samo – masa rzeczy do ogrania, poczytania, posłuchania, zobaczenia, a tu bum, seriale. Wilfred to już w ogóle był odjazd, bo po jednym odcinku nagle się jakoś 3 sezony obejrzały samy.
AHS to śmieszna rzecz – pierwszy sezon baaaardz dobry po rekomendacji kolegi z byłej redakcji, drugi drastycznie zły, ale na trzeci czekam ;)
Co do seriali, kiedyś pisałem co oglądam, potem przestałem, bo może lista na IMDB byłaby lepsza?
Ja ostatnio jakoś prawie nie oglądam, więc chyba faktycznie udało się ograniczyć do kilku tylko. Ale „Utopia” bardzo dobra, polecam. ;)
Znam znam ;)
Ja, jak to baba – oglądam seriali dużo, niemalże wszystkie, chociaż już większość mam obejrzaną. Dextera porzuciłam na początku 7mego sezonu, już był jakiś lipny… Muszę sprawdzić jak się skończył, bo coś dochodzą mnie słuchy, że to był jeden z gorszych finałów ever…
oj skończył się dramatycznie źle, szkoda Twojego czasu.