Pochwała przeciętności

Nie, nie musisz być kimś. Możesz być po prostu nudnym sobą.

Kontestacja się nie zmienia. Kiedyś bycie innym wymagało złamania schematu. Nie wypadało chcieć być dobrym obywatelem, nie nosiło się garniturów, nie chciało się stałej pracy. Punkowa młodzież upajała się buntem za kasę rodziców/państwa, po czym część z nich grzecznie szła do pracy, część zatracała się w narkotykach i alkoholu, promile próbowały jakoś wcielić w życie swoje ideały. Z różnymi sukcesami, ale przynajmniej podejmowali próby.

Teraz należy za wszelką siłę „być sobą”, kreatywnym sobą. Problem w tym, że oznacza to według rozmaitych afirmacyjnych filmików bycie młodym i pięknym, życie w dużym mieście i swobodne jeżdżenie na rowerze w godzinach pracy.

Hubert u siebie na blogasku wkleił filmik

Po czym napisał o tym, że ludzie są przeciętni. I że się boją.

Pojedyncze jednostki, które są w stanie przełamać ten stereotyp i zrobić ze swoim życiem coś innego są traktowane jak bohaterowie, których dokonania chcielibyśmy powielić. Chcielibyśmy się wyrwać i robić rzeczy wielkie, jednak brakuje nam odwagi na ich realizację.

Gdzieś w tym wszystkim znikło zrozumienie, że części ludzi jest po prostu dobrze z ich nudnym życiem. Mimo całego pędu do upraszczania życia gdzieś tam w głowie siedzi mi przekonanie, że ludzie twórczy, kreatywni i poszukujący po prostu nie są szczęśliwi. Że cały ten pęd do nowości, badania, sprawdzania jest poszukiwaniem lepszego stanu, niż ma się teraz. Wiecznego niezaspokojenia i szukania. To ludzie, którzy nie są gotowi na normalne życie, bo zawsze coś będzie ich gnać dalej.
Nawet jeżeli jakiś aspekt życie im się ustabilizuje to i tak inne, bardziej chaotyczne będą go zakłócać.

Nie każdy może i powinien być artystą. Nie każdy będzie super inteligentny, nie każdy będzie podróżnikiem. Potrzebujemy rolników, piekarzy, górników. A całe to robienie tego co się chce i kiedy się chce nie uwzględnia do końca tego, jak bardzo czasami wiążemy się z życiem.

Jasne – można być wiecznie pięknym, młodym, zdrowym singlem z masą talentów i pasji. Statystycznie jednak częściej się nim nie jest i wtedy opcja – dużo podróżuj, zmień pracę na inną może się skończyć bezrobociem i wycieczką co najwyżej do przytułku. A chyba nie wszyscy są na to gotowi, o czym zresztą pisze Hubert.

Boimy się nieznanego. Gdzieś tam z dawnych czasów mamy zakodowane, że jeżeli zboczymy ze ścieżki do wodopoju, to w krzakach możemy natknąć się na tygrysa. I nie wrócić. Stado nie schodzi ze ścieżki. Wybitne jednostki tak. Czasami nie wracają, czasami zdobywają dzięki temu unikalne umiejętności i zasoby. Wygrywają. A potem opowiadają reszcie jak było, co większości wystarcza.

Zresztą – czy tak nie działa sztuka? Czy nie wysyłamy artystów jak sondy próbne, które mają zrobić to, na co nie mamy odwagi, a potem nam powiedzieć? Cejrowski jako wirtualny podróżnik? Cobain jako wirtualna gwiazda rocka? Teksańska masakra jako moralitet o tym, że nie warto wchodzić do podejrzanych domów. Wszystko przygotowane i podane. LIfe by proxy.

Niektórym to wystarcza. I dobrze. Mam gdzieś takie przekonanie, że przy prostszym życiu łatwiej być szczęśliwym. Tak jak w tej anegdocie, w której pewien znany polski aktor na pytanie dziennikarki, dlaczego jest ponury i tak rzadko się uśmiecha, odpowiedział: „Bo nie jestem idiotą”.

I niestety coś w tym jest. Dlatego chwała przeciętności. Bezpieczne i nieemocjonujące życie może być tym otępiającym narkotykiem, którego niektórzy potrzebują.

Inteligencja, pasja, oddanie, poszukiwanie i kreacja wypalają. A to jest równoznaczne z collateral damage, czy tego chcemy, czy nie.

15 thoughts on “Pochwała przeciętności

  1. Głupi filmik afirmacyjny jest głupio interpretowany. Szczęścia nie trzeba szukać na końcu swiata ani w przelamywaniu standardu na sile. Każdy ma w sobie bogactwo i potencjał by dogonić szczęście.

  2. Meh, niechęć do polepszenia bytu nie jest udziałem ludzi żywych. Jeśli ktoś ma co ma i tak mu jest dobrze to najczęściej jest martwy. Nie każdy musi być artystą czy zmieniać świat, ale każdy chce czegoś więcej. Do szczęścia w większości potrzebujemy nadziei na lepsze i dążenia do marzeń. I dążenie raczej jest szczęściem, a nie osiąganie celu. Przeciętność jest w porządku, ale też jest tutaj niewłaściwie przedstawiana. Przeciętni ludzie tak samo zmierzają w stronę tego czego nie mają. To nie muszą być plany wielkie, ale są. Niespełnienie jest jednym z głównych motywacji działania w życiu.

    A w kwestii afirmacji uproszczenia, pozbawienia człowieka marzeń i dążeń do czegoś wyższego polecam lekturę dystopii (niekoniecznie dystopii, można też w tym zobaczyć utopię), która dla zachodnich społeczeństw jest aktualniejsza od 1984. Czyli „Nowego Wspaniałego Świata” Aldousa Huxleya. Oto społeczeństwo szczęśliwe, bo sprowadzone do niskiego mianownika. Warto się zastanowić czy naprawdę chcemy, aby ludzkość szła w tę stronę. I czy oby na pewno byłaby tak szczęśliwa jak to pokazuje książka.

    • Quaz – nie każdy musi być kimś, to właśnie clou tej notki. Przeciętność jest trwaniu w swoim stanie szczęścia. A jak każda iluzja, i ten się nie zmienia. Nie ma tam nic nowego. Ot, pojedziemy do Ciechocinka zamiast Zakopca na ferie.

      Dystopie znam, utopie znam. One też są niezmienne. Jak każda iluzja. No i od tych dwóch, które wymieniłeś pojawiło się pewnie parę bardziej aktualnych pozycji. A z gier chociażby niejaki BioShock ;)

  3. Dystopia dystopii nierówna. Bioshock jest o czymś zupełnie innym i jest właściwie typową utopią komentującą pewne pomysły na społeczeństwo idealne, które się nie sprawdzą wg twórców gry. „Nowy Wspaniały Świat” jest o czymś zupełnie innym. Okrutnie stara książka jak na dystopię/utopię (publikacja 1932), a o wiele bardziej aktualna (może nie w otoczce sci-fi, ale w kwestii komentarza społecznego) niż cokolwiek z o wiele nowszych dystopii. Bioshock akurat może być względnie nowiutki, ale ze współczesną rzeczywistością nie ma tak wiele wspólnego. Czytałeś NWŚ Huxleya? Jeśli przełkniesz antyczność sci-fi i pewne bzdury w kwestii tematyki genetyki (chociaż nie do końca są to bzdury, Huxley wiedział o czym pisze – tylko jego stan wiedzy odpowiadał temu co wiedziano na ten temat wtedy) to książka może urwać łeb tym jak bardzo aktualna jest. Komentarz do społeczeństwa, które samo godzi się na uszczęśliwianie poprzez ogłupianie i spłycanie potrzeb intelektualnych jest niesamowicie trafny właśnie dzisiaj. Szczerze polecam.

  4. NWŚ czytałem, ale dawno temu, bo jeszcze liceum i mam teraz o nim mgliste pojęcie. Dyskusja może być dobrym przyczynkiem, żeby sobie go odświeżyć. Albo przynajmniej kupić ebooka i wrzucić na Kindla w nadziei, że się znajdzie czas na to.

    Anyways – „społeczeństwa, które samo godzi się na uszczęśliwianie poprzez ogłupianie i spłycanie potrzeb intelektualnych jest niesamowicie trafny właśnie dzisiaj.” – działa w zasadzie zawsze ;)

    Tacy już jesteśmy

  5. Jasne, że działa zawsze, ale tendencja się nasila zarówno dzięki dzisiejszej kulturze masowej, która schodzi do niskiego, wspólnego mianownika jak i kulturze Internetu, która też ma pewien określony kierunek. Zresztą wystarczy spojrzeć na to jaką popularność ma w moment fanpejdż „Paczałem w ACTA”, a jak wolno zbiera fanów dowolny twórca próbujący robić coś trochę ambitniejszego. Niby wiem, że to głosowanie lajkami uskuteczniane przez dzieciarnię, ale wielu twórców patrząc z frustracją na takie przykłady zaczyna modyfikować swoje podejście do tego co tworzy, aby mieć większe szanse.

    Tak czy inaczej – Huxley aktualniejszy teraz niż kiedykolwiek ;)

    • E tam. Zawsze tak było, tylko tego nie widzieliśmy. Internet nie spowodował tego zjawiska, tylko je obnażył.

      W gazetach czytaliśmy program tv i ogłoszenia drobne, a nie mądre opinie i komentarze, do kin chodziliśmy na prostą i przyjemną rozrywkę, a wracając nawet wcześniej – Mozart i wszyscy inni wielcy twórcy też grali pod publiczkę i mówiono o nich, że schlebiają plebsowi.

      Taki lajf. I w sumie mi z tym dobrze.

    • Oznacza dokładnie to samo. Target szerszy i większe dotarcie, więc i większej ilości gustów trzeba schlebić. Ale jeżeli uważasz, że każdy może być Dodą, albo Ich Troje i zrobić taki przebój, a potem tak długo przetrwać, to jesteś w dużym błędzie.

  6. A co ma stopień trudności wspólnego z jakością? :P

    Poza tym jaki przebój nagrała Doda? Pytam poważnie. Nie znam niczego. Jakiś kawałek, który chyba jest jej przebojem istnieje i pewno go nie raz słyszałem, ale to najbardziej nijaki kawałek jaki istnieje. Doda zrobiła karierę wyglądem, zachowaniem i bywaniem. Nie muzyką.

    A Ich Troje zbudowało karierę na coverze (z czego większość ludzi nie zdaje sobie sprawy) bardzo dobrego kawałka Die Toten Hosen i… także zachowaniu oraz wyglądzie wokalisty.

    Nie mówię, że cokolwiek z tych rzeczy było łatwe. Ale nie o tym mówimy.

    • To, że teoretycznie niska jakość (dla nas) utworu, nie oznacza, że go prosto zrobić. Inaczej mielibyśmy zatrzęsienie gwiazd i megahitów.

      A jakoś nie mamy.

      Co do twórczości Dody i Ich Troje to się nie wypowiadam, bo nie znam. Mówię, że utrzymanie się tak długo na szczycie nie jest przypadkowe i wymaga dużego nakładu pracy i umiejętności.

  7. Jak to nie mamy? Co chwila są nowe gwiazdy. Jak popatrzysz na krajową muzykę pop ostatnich lat to co sezon mamy kilka nowych gwiazd, niektóre się nawet utrzymują.

    Zostanie gwiazdą i zrobienie megahitu w dużej mierze jest kwestią wypchnięcia czegoś do dużych mediów. Żadne społecznościowe szerowanie nie zrobi tego co tydzień puszczania w radiu, talk-show z muzykiem czy segment w teleexpressie. Masz widzę troszkę wyidealizowane spojrzenie na show business zakładające, że jeśli produkt jest odpowiednio zrobiony to się sprzeda. A gwiazdy się u nas kreuje, a nie promuje kiedy wschodzą. Kapela wystąpi w Mam Talent i nieważne, że w kraju jest 300 takich kapel grających po okolicznych wsiach – ta jedna zostanie zobaczona przez miliony ludzi w TV i stają się gwiazdami.

    Co nie znaczy, że nie ma w tym pracy i umiejętności. Ale też nie przesadzajmy. Samemu, bez dużych mediów, można ugrać tylko troszkę.

    Trochę z innej bajki – najbardziej znaną osobą na polskim YT jest Niekryty Krytyk. Popularność jaką zdobył się praktycznie maksimum tego co można wycisnąć z sieci w naturalny sposób.

    Dzięki temu ma dwuminutowy segment humorystyczny w Radiu Zet o 7:45 i to już jest jakby boga za nogi złapał. A i tak jest 100x mniej znany niż ktokolwiek wypromowany przez TV.

    • Może i mamy, ale żadna się nawet nie zbliża do poziomu Dody, czy Ich Troje. Samo to, że ich nie znam, a ją tak coś znaczy. Nie przebijają się do masowej świadomości aż tak bardzo.

      I wiem, jak dużo daje pokazanie się w TV – serio. Ale to też jest część pracy. Wiedzieć i umieć się tam znaleźć. Samo śpiewanie, to pewnie z 10%, nie więcej.

      • Odskoczyłeś od telewizji (ja też zresztą) i ten proces postępuje. Ludzie regularnie oglądający TV bardzo dobrze kojarzą wszystkie nowe gwiazdki. Prawdopodobnie w czasie wypromowania się Ich Troje i Dody byłeś bliżej pochłaniania mainstreamowych mediów niż dzisiaj. To, że ich nie kojarzysz niekoniecznie o czymś naprawdę świadczy.

        Poza tym teraz produkuje się tych gwiazd więcej. A jak jest ich więcej to każdy dostaje mniej czasu antenowego i sympatie rozkładają się szerzej i słabiej na jednostkę gwiazdorską ;). No i też trudniej o coś oryginalnego albo nowego. Kiedyś był szał na Liroya, pokaż mi rapera, który później wywołałby taki szał jak on w swoim czasie.

      • Tam odskoczyłem, wcześniej też za bardzo nie oglądałem i się nie interesowałem. A te dwie nazwy zespołów jakoś zapamiętałem.

        Co do – kiedyś było łatwiej – to prawda. Kiedyś nie było internetu i media mogły wykreować kogo chciały.

Dodaj komentarz