Nie wiem, skąd wzięło się to przekonanie u niektórych PRowców, że współpraca redakcyjna oznacza bycie miłym „no matter what” dla ich produktów.
Sytuacja, z którą zmagamy się dzisiaj, jest smutna i zabawna jednocześnie. Smutna, bo pokazuje jak bardzo niektórzy odpłynęli w swój świat celebrytów i poklepywania się po plecach. Śmieszna, bo próba „ustawienia medium” na swoim miejscu w szeregu i pogrożenie palcem, zwykle daje odwrotny efekt.
Czy mniejsze serwisy aż tak dają ciała i robią wszystko, by być lubianymi przez wydawców, że podobną taktykę stosuje się wobec dużych podmiotów? Te duże media dadzą sobie radę bez wsparcia. Same mogą sobie kupić produkty i je opisać. Fakt, nieco później, za to już bez żadnych obostrzeń, embarg, a co więcej, z odpowiednią adnotacją o byciu „na cenzurowanym” za pisanie prawdy.
Efekt? Reputacja w górę, wiarygodność w górę, ruch da się uzupełnić skądinąd.
A PR? Niech radzi sobie i z tym kryzysem.
Nadal mam jakąś taką wiarę, że to wszystko da się załatwić na spokojnie, po prostu rozmawiając. Redakcje nie zawsze wiedzą wszystko – jest to nierealne, można się po prostu starać zebrać jak najwięcej informacji. I w tym rola PR by wyjaśniać, mówi o swoim punkcie widzenia, podkreślać.
Gniewne maile i grożenie palcem to usztywnienie stanowisk. I jasne – nikt nie lubi być bezpodstawnie jebany. Czasami trzeba być miłym nawet dla osób, do których nie specjalnie pałamy sympatią. A nawet jeżeli nie miłym, to profesjonalnym. PR to nie miejsce na emocje.
Bo potem i tak to wszystko trzeba będzie odkręcać.
Podobał mi się ten wpis. I zgadzam się: nikt nie lubi być bezpodstawnie jebany.
Dostałeś odpowiedź na list? :)