„Ktoś musi polecieć na ten nowy film o śmierci. Nie, nie insygnia, tamto to Harry Potter. Chodzi o Igrzyska.” Mniej więcej w ten sposób dowiedziałem się o The Hunger Games.
Co to jest? W dużym skrócie to miks Uciekiniera z Battle Royale. Trochę sajfaj, trochę emo, a to wszystko podane sosem społecznej wrażliwości.
Żeby być pro zaopatrzyłem się w książkę i czytam. Napisane jest to sprawnie i lektura nie boli, ale treść… No tu już tak różowo nie jest. Mamy więc USA po przejściach, które teraz nazywa się inaczej i do tego jest, a jakże, w tonacji postapo. Jest tam centralny ośrodek władzy, który opływa w luksusy i 12 dystryktów, którym tak dobrze już nie jest. Kiedyś było 13, ale po jednym z powstań zrobiło się ich mniej. Reszta skarcono każąc im co roku oddawać dwójkę dzieci na tytułowe święto głodu. Czyli – bierzemy dzieci, uczymy je walczyć i wypuszczamy na wyspę, z której wrócić może tylko jeden.
Nie czytałem jakoś specjalnie dużo tej książki, ale i tak dojechałem już z akcją do mniej więcej połowy zwiastuna. I niestety – biedni są fajni, bogaci źli. Proste to strasznie i bazujące na łatwych antagonizmach, ale przynajmniej autorka wymyśla fajny patent ekonomiczny, że za dobrowolne zwiększenie swoich szans na wylosowanie do Święta Głodu można dostać trochę darmowego żarcia. A w zasadzie o nawet całkiem sporo, bo aż na rok.
Oczywiście zdarza się niespotykane i siostra głównej bohaterki, która ma tylko jedna szansę na wiele tysięcy zostaje wybrana. Ta nie może do tego dopuścić, więc zgłasza się na ochotnika za nią. Tyle doczytałem, ale resztę widać w trailerze. Laska będzie szkolona i albo po prostu wygra, albo wygra i zmieni świat na lepsze. Innego wyjścia nie ma.
Tyle o samej książce i filmie. No może poza tym, że za cholerę nie znam aktorów, którzy będą tam występować. Poza Lennym Kravitzem, Donaldem Sutherlandem i Woody Harrelsonem nie znam nikogo. Nic mi nie mówią takie nazwiska jak Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson czy Liam Hemsworth. Na szczęście 4 do 10 min wywiadu nie daje za dużo czasu na kreatywne rozmowy. Zwłaszcza, że na pewno aktorzy są prowo przygotowani do rozmów o filmie perfekcyjnie. Zapewne mają wykryte kilkanaście anegdotek, wiele wyrazów wdzięczności i fraz o unikalności aktualnej produkcji.
No ale w sumie mega fajnie będzie zobaczyć, jak organizowane są takie eventy w innych branżach niż growa. Na pewno będzie to ciekawe doświadczenie, mimo morderczego rozkładu.
No bo serio – 12h lotu, parę godzin przerwy, pokaz filmu, od rana wywiady. Zaraz po nich powrót do domu. Pełne dwa dni w podróży po to, by w LA pobyć kilkanaście godzin.
No nic, i tak będzie fajnie. A przynajmniej nauczę się czegoś nowego i przeczytam jedną badziewną książkę więcej.
PS. I serio mnie jara, że napisanie tego posta i cały research udało mi się zrobić za pomocą ajfona
oooo, główna bohaterka ma na każdym ujęciu tę sama minę, pewnie będzie świetny…
Pani grajaca „glowna bohaterke” byla tez w Winter’s Bone i tam naprawde dala rade, wiec o jej role sie jakos szczegolnie nie obawiam. Wiekszym problemem jest to, ze material zrodlowy jest po prostu slaby.
Damn, do 20 marca nie mogę wyrażać opinii o tym filmie ;) Ale naklepałem już 10k znaków i w takim jednym miejscu pójdzie.