Odkryłem właśnie ze zdumieniem tajemniczą moc jednego drinka. Nie chodzi o picie. To znaczy, trochę chodzi, ale nie o nim dokładnie jest teraz. Bardziej o przedziale cenowym oscylującym w okolicach 10 dolarów, czyli około 30 złotych.
Okazuje się, że uzasadnienie „przecież to mniej niż jeden drink w klubie” czyni cuda i zwykle wystarczy żeby kupić dowolny przedmiot. Koktajle czasami pijam i wiem, że zwykle decyzja o zapłaceniu za kolejny robi się coraz prostsza do podjęcia. I tu następuje ten tajemniczy skrót myślowy, który mówi mi, że jak sobie to kupię, to tego głupiego drinka nie kupię. Nie mam pojęcia w jaki sposób zawsze wpadam na tę samą myśl, bo wszyscy dobrze wiemy, że tak się nie dzieje. Alkoholu piję tyle samo, za to w moim posiadaniu pojawiają się coraz to nowe rzeczy. Na szczęście to ostatnio zwykle rozmaite dobra cyfrowe, więc miejsca nie zajmują, ale zawsze.
W ten sposób właśnie CD Projekt dokonał rzeczy niebywałej i skłonił mnie do kupienia gry, w którą będę grał na komputerze. Tak jest, mój makbook pro zostanie użyty do grania w Wiedźmina, o którym wcześniej mogłem z dumą mówić, że to super gra, ale niestety w nią nie grałem, bo nie miałem na czym. Teraz niestety mam i zagrać będzie trzeba. Zapłaciłem, zainstalowałem i nawet język sobie na polski zmieniłem. Intro fajne, o strzydze, to z opowiadania Sapkowskiego. A potem jakoś tak zaczęło mi się o tym pisać, więc z grania na razie nici. Na szczęście laptop ze mną jedzie, więc może w święta znajdę czas by odpalić. No i sprawdzić, jak to jest machać wiedźmińskim mieczem na touchpadzie i jak szybko zaczną krwawić mi od tego opuszki palców. W sumie, jak tak teraz o tym myślę, to nawet by pasowało do podniosłości chwili. W końcu grę-dumę Polaków, którą wspólnym wysiłkiem wyprodukował niemalże cały naród jakoś tak nie wypada po prostu zagrać. Gdzieś tam pałętają mi się po głowie jakieś rytualne zachowania jak uruchamianie Wiedźmina na stojąco, czy granie z obwiązanymi bandażami łapami. Co więcej, pokazałoby, że te gry to teraz coś więcej niż tylko pusta zabawa i mogą dać zupełnie nowe wrażenia, wykraczające poza prosty zestaw bazowych emocji. Nie?
Ten Wiedźmin na maka to nie jedyna rzecz ostatnio zakupiona, podpadająca pod kategorię „mniej niż jeden drink”. Drugi to książka Charliego Brookera, którą kupiłem w ciemno na fali fascynacji jego produkcjami. Kto to jest, już pisałem wcześniej – koleś zrobił dwa niesamowite seriale, które zrobiły na mnie duże wrażenie – Black Mirror i Dead Set. Pierwszy prezentuje mroczne wizje przyszłości, drugi to groteska, horror i komedia w jednym łącząca Big Brothera z zombie. Książka, o której mowa to Hell of it All będąca w zasadzie zbiorem jego felietonów z Guardiana. Czytam je sobie więc i myślę. Poziom frustracji ostatnio u mnie duży i nie mogę się za bardzo skupić na dłuższych książkach, więc takie krótkie formy idealnie mi pasują. A przede wszystkim w końcu zrozumiałem czym jest felieton, a w zasadzie jakoś sobie ułożyłem wzór na pisanie takowych. W skrócie to taka blogonotka.
Zaczynamy od wciągającej historii, albo śmiesznego zdarzenia, które zahacza czytelnika, dorzucamy jakieś osobiste wspomnienia i gdzieś pod koniec przechodzimy do głównej myśli, kończąc jakąś fajną pointą, niekoniecznie głęboką. See what I did there? Napisałem felieton o felietonie – straszne meta, co?. Nie wiem, czy do końca idzie on w tym kierunku, który oryginalnie planowałem, bo okazuje się, że o ile prostych przemyśleń mam parę, to zawsze jak zacznę je łączyć do kupy to niekoniecznie finalnie wychodzi mi to, co oryginalnie planowałem. W każdym razie – tak po prawdzie pod poważną nazwą kryją się po prostu blogaski z ery przedinternetowej. Bo przecież tak naprawdę to, co napisałem wyżej to przepis na dobrą blogonotkę z zastosowaniem małego SEO.
I tylko dziwi mnie, że potrzebowałem tyle lat, żeby to zrozumieć. Zawodowo piszę sobie i redaguję już trochę, a żeby wpaść na to wszystko potrzebowałem dwóch seriali i jednej książki w cenie drinka.
so true.
Pingback: Mroczna, mroczna recenzja | Zniekształcenie poznawcze