Na nowy album Dead Can Dance czekałem 16 lat. To, że kupię, a nawet więcej – złożę zamówienie przedpremierowe – jest pewne. Głowię się tylko, którą wersję zamówić. A to dla mnie o tyle ciekawe, że pokazuje, jak bardzo zmienił się świat i moje jego postrzeganie.
Muzyka DCD jest ze mną od kiedy pamiętam. Kiedyś, dawno dawno temu – pod koniec podstawówki, mieliśmy w Lublinie taką jedną kasetę z muzyką do sesji w gry fabularne. Były na niej różne kawałki, a między innymi nieśmiertelna Legenda Clannadu. Słuchaliśmy tego namiętnie aż do zajechania taśmy, do każdej sesji w światach fantasy.
Tak zresztą poznałem i pokochałem Clannad. Oczywiście wcześniej słyszałem go podczas oglądania kultowego serialu o Robin Hoodzie z Michaelem Praedem (chciałem mieć nawet takie włosy jak on!), ale wówczas jakoś niespecjalnie zapamiętałem ścieżkę dźwiękową. A potem była audycja w jakimś radiu, gdzie miał polecieć wspomniany wcześniej Clanad i najnowsza płyta jakiegoś Dead Can Dance. Pamiętam, że specjalnie nie poszedłem wówczas na jakieś spotkanie, żeby posłuchać, bo podobno ten drugi zespół miał by dużo ciekawszy. I jak się okazało – był.
Po wysłuchaniu audycji zapisałem nazwę płyty, żeby nie zapomnieć i poprosiłem rodziców o zakup Into the Labirynth. Nie było to jednak takie proste, nazwa brzmiała podejrzanie satanistycznie i finalnie pierwszą kasetę kupiłem sobie sam. A potem, jej, kupiłem wszystko. Każdą pojedynczą płytę, bootleg, kasetę VHS, a nawet książkę z biografią. Wsiąkłem.
Przy DCD pisałem scenariusze, czytałem książki, poznawałem sieć. To zresztą jeden z nielicznych zespołów który przetrwał próbę czasu i towarzyszy mi do dziś. Niestety lista z iTunes jest niereprezentatywna, po pokazuje tylko wycinek czasu. No ale daje jakieś pojęcie, co mi się najbardziej podoba.
Teraz, po 16 latach milczenia, wydali nową płytę. A ja zastanawiam się, którą wersję kupić. Kiedyś sprawa była prostsza – wziąć najbardziej wypasioną edycję z płytą CD. Teraz wiem, że użyję jej tylko raz, by wrzucić kawałki w swoje iTunes. Potem będzie niepotrzebnie zawalać mi miejsce. Patrzę też na inne przedmioty z edycji specjalnej i tak samo wiem, że specjalną książeczkę przejrzę raz i tak naprawdę kręci mnie tylko ta litografia, czy też jej zdjęcie, żeby sobie powiesić na ścianie. O pendrive nie wspominam specjalnie, bo nie ma po co.
I kurcze, chciałbym wspomóc, wydać i kupić, ale widzę w tym coraz mniejszy sens. Nie chcę gromadzić nieużywanych przedmiotów. Moje nowe założenie życiowe mówi, że można wydawać masę pieniędzy na rzeczy, które się będzie używać i są potrzebne i absolutnie nie kupować pierdół. A niestety większość z przedmiotów tam oferowanych tak się klasyfikuje. Zapewne więc ograniczę się do preordera albumu w wersji mp3. A szkoda, bo jakiś fajne kolekcjonerskie coś by się przydało.
Zresztą to dla mnie jest ogólny problem kolekcjonerek. Koszulki z motywami z gier są zazwyczaj brzydkie i ograniczają się do walnięcia białego loga na czarnym tle. Kiedyś dostawałem ich dużo i tak naprawdę jest tylko parę z nich, które dało się nosić tak po prostu, by były fajne. Przykłady? BioShock, Army of Two i któraś z gier Toma Clancy’ego od Ubisoftu. Reszta zwykle nie wychodzi ponad nadrukowanie artu. A szkoda.
Tak samo zresztą jest z przedmiotami. Niewiele z nich zostaje. Mnie kręcą artbooki, lubię dostawać soundtrack (choć szczerze uważam, że akurat ścieżka dźwiękowa powinna być dodawana gratis do każdej gry), lubię figurki. A inne rzeczy, well, zwykle do niczego się nie nadają.
Mam gdzieś w głowie, że niedługo będę kupował właśnie taki zestaw gadżetów z nadrukowanym kodem, który pozwoli mi pobrać daną grę/muzykę/czy film. Strasznie przesunąłem się już w cyfrową dystrybucję i na serio nie widzę sensu kupowania rozrywki na fizycznych nośnikach. Fetysz chwalenia się swoją kolekcją przeszedł na serwisy społecznościowe, gdzie spokojnie możemy się swoją kolekcją wirtualnie, za to większej ilości osób.
A dzięki temu na półkach gromadzi się mniej kurzu.
PS A nowy kawałek, jak na razie średnio mi się podoba. Do wysłuchania tutaj.
I niech ten „analog” zdycha jak najszybciej. Swoje już dla nas zrobił. Czas umierać i zrobić miejsce dla młodszych, sprawniejszych.
Płyta jest fajna. Jeszcze 2 dni temu była do wysłuchania na stronie zespołu w całości. No i dla ciekawych, wciąż w całości jest dostępna w sieci, choć już bez powiązania ze stroną zespołu.
Jakoś nie jestem zaskoczony tym postem… W moim fejsowym networkingu, z dniem gdy DCD puściło cały album do odsłuchania zanim kupimy, większość moich rówieśników, me included, wrzuciła to na ścianę… To jest chyba taka kapela pokoleniowa, podobnie jak Field of the Nephilim, „zajmoksi”;), Joy Division i tak dalej… Procentowo widzę, że moi pi razy drzwi równolatkowie mają podobny zestaw, a pokolenie niżej w 90% kompletnie nie kojarzy tych nazw. A przecież nie jest tak, że to jest jakiś tru underground, który zna kilka osób i ten pan ze sklepu w Kielcach, który przegrywał kasety za piątaka…