– Ale Nadji to nie widziałeś, prawda? – pyta się mnie Rafał. Obydwaj jaramy się Wampirem: Maskaradą. Wyszukujemy książki, polecamy sobie seriale i filmy. To lata 90, królują kasety VHS, zaś zestawy najciekawszych filmów można obejrzeć tak naprawdę wyłącznie na konwentach, gdzie przywożą je pasjonaci. Mały telewizor, kilkanaście zaspanych osób, paskudnie zjechana kopia – to musi wystarczyć, bo wiadomo, że prędko dostępu do tego filmu nie będzie. – No wiesz, to dość wyjątkowa produkcja, bardzo ciężko ją dostać – czuję, że się przede mną chwali, że on ma, a ja nie – ale każdy, kto choć trochę jara się wampirami musi go obejrzeć. Wiesz, jest głęboki, świetnie zrobiony i daje do myślenia. Czy mogę ci pożyczyć? Nie, kolejka jest długa.
Od naszej rozmowy mija kilkanaście lat. O Nadji przypominam sobie zupełnym przypadkiem. Najpierw sprawdzam Amazon – jest. Dostępne od zaraz, jeżeli zamówię dzisiaj, za dwa dni film powinien być u mnie. Gdyby mi się bardziej spieszyło, to pobranie nielegalnej kopii z sieci to kwestia 20 minut. Kiedyś każdy geek chwalił się kolekcją trudnych do zdobycia gadżetów, filmów i gier. A teraz? Czasy się zmieniły.
Doskonale pamiętam polowanie na rzadkie podręczniki do RPG. Human Occupied Landfill, Encyclopaedia Vampirica, Shoah – to tylko trudno dostępne pozycje z jednego wydawnictwa zajmującego się grami fabularnymi White Wolf. Kiedyś kserowane i wymieniane wśród kolekcjonerów, teraz są dostępne bez problemu dla każdego w wersjach cyfrowych ze sklepu DriveThrouRPG. Analogicznie rzez się ma z albumami muzycznymi (minus oczywiście nagrania na winylach i kasetach), filmami wideo i książkami. To, co kiedyś było obiektem westchnień teraz jest tyko kwestią wpisania odpowiedniej frazy do Google i wyciągnięcia swojej karty kredytowej. Co więcej, jeżeli jakieś wydawnictwo nie udostępnia swoich produkcji, to robią to fani w mniej lub bardziej legalny sposób. Internet pełen jest białych kruków.
I to boli tych, którzy kiedyś poświęcali czas i pieniądze na kolekcje. Jasne, u wielu osób nic nie zastąpi fizycznego posiadania przedmiotu. Możliwość wzięcia książki z półki czy napawanie się grzbietami opakowań po płytach DVD i CD często może być ważniejsza od samego aktu konsumpcji danego dzieła.
A to nie wszystko, bo internet poza dostępnością powszechną dostępnością geekowych skarbów zmienił też jeszcze jedną rzecz. Dał dostęp do wiedzy tajemnej. Bo oglądanie i czytanie rzadkich książek dawało jeszcze jedną zaletę – znajomość tematu. Konwenty pełne były konkursów wiedzy o Władcy Pierścieni, Star Treku, Cthulhu czy Star Wars. Kiedyś, żeby w ogóle myśleć o braniu w nich udziału trzeba było przeczytać kilka książek na dany temat, obejrzeć kilkanaście razy film. Teraz? Wystarczy smartfon z dostępem do Wikipedii. Co więcej – braki w wykształceniu da się nadrobić w weekend. Wystarczy zajrzeć na fanpejdż danej serii, obejrzeć parę sezonów, odwiedzić Wikipedię i fanowskie forum. W trakcie 3 dni uda nam się zrobić to, co kiedyś zajmowało długie miesiące.
Stało się to, o czym przez długie lata marzyliśmy. Nasze seriale, zainteresowania i cała kultura stała się częścią mainstreamu. I teraz nam z tym źle. Kiedyś z kolesi jarających się mieczami i smokami laski się śmiały. Teraz wraz z nimi oglądają Grę o Tron. Motywy z Gwiezdnych Wojen umieszczają na koszulkach polskie firmy z ciuchami, tak samo zresztą, jak i motywy z gier. Gracze są przerażeni faktem, że wszyscy grają, geekowie nie mogą pogodzić się z faktem, że nie są już wyjątkowi i każdy zna historię, jak to Frodo szedł wrzucić pierścionek do wulkanu.
Czas umierać? Nie! Wyszliśmy z getta. I bardzo dobrze. Skoro tak kiedyś ceniliśmy nasze zainteresowania to opowiedzmy o nich innym. Powiedzmy, czemu warto grać w RPGi i gry wideo. Zastosujmy tę wiedzę przy „poważnych rozwiązaniach biznesowych”. Czym różni się szkolenie dla sprzedawców dużego banku, w którym biegając z ajpadami wykonują rozmaite questy od LARPów? To nie są przykłady z kosmosu, to się już dzieje.
Zresztą to, co dla innych jest nowością i odkryciem sezonu, dla nas jest czymś naturalnym. Jesteśmy do przodu. A co więcej, przez to, że kiedyś czytaliśmy i marzyliśmy o przyszłości, a teraz wracamy z nurtem retro z powrotem do lat 90 stawia nas w unikalnej pozycji. Rozumiemy zarówno ludzi analogowych, jak i tych z epoki cyfrowej. Potrafimy wykorzystać dziwną i niegdyś niepotrzebną wiedzę łącząc ją ze współczesnymi naukami. Sami potrafimy sobie stworzyć i wymyślić nowe zawody – w końcu na przykład tacy blogerzy czy game designerzy nie wzięli się znikąd. Umiemy przekazać wiedzę o nowym świecie tym, którzy za nim nie nadążają, jak i pomóc planować przyszłość tym, którzy ją chcą tworzyć.
Fajnie być geekiem. I dobrze, że teraz prościej nim zostać, bo tak naprawdę powinna się liczyć pasja, a nie kolekcja na półce. Nawet tej wirtualnej.
Z podobnych zjawisk wynika nienawiść pod adresem gier społecznościowych, iOS czy MMO ze strony graczy, uważających się za „prawdziwych”. Kiedy ich hobby staje się dostępne dla 48-letniego ojca czy 55-letniej sąsiadki, cały elitarny status, cały podziemny krąg, stają się reliktami bez większego znaczenia. Co więcej – zachodzi bardzo ostra selekcja. Kiedyś wystarczyło znać więcej gier, kojarzyć z nich pojedyncze motywy, żeby załapać się do klubu „graczy”. Wszak był to czas „nas” i „ich”, kiedy trzeba było zwierać szeregi przeciwko histerycznym mediom, nieświadomym rodzicom, zazdrosnym rówieśnikom. To wszystko kwestia czasu i samoregulacji. Fakt, że są filmy mądre i głupie, ambitne i banalne, dobre i słabe, to oczywista oczywistość. Nikt nie musi o tym mówić, każdy ma prawo wybierać to, co lubi, a znalezienie chętnych do obejrzenia dowolnego obrazu jest łatwe.
A mi się tak podoba, że są i fajne, designerskie koszulki z motywami z gier i to, że o grach na ajfona mogę porozmawiać z rodzicami.
W ogóle ten bunt przed utratą wyjątkowości z powodu wiedzy i zainteresowań do mnie nie przemawia. Albo po prostu przerobiłem go wcześniej.
Pewnie, że to jest fajne. Może to być problemem tylko dla osób, które czerpały zbyt wiele z formy, a za mało z treści. Każde medium po kolei przerabia syndrom „nie jesteś prawdziwym fanem zespołu XX! masz tylko ich t-shirt i znasz jedną piosenkę”. To samo występuje z byciem graczem i geekiem tylko dlatego, że to modne, na poziomie stylu. To według mnie wręcz dowód na dojrzałość tej kultury :).
Zresztą, ilekroć jakiś polski sportowiec się wybije (Małysz, Kubica, Radwańska), na lolportalach można znaleźć w komentarzach oskarżenia, że ludzie im kibicują dopiero, kiedy wygrywają :).
P.S. http://www.youtube.com/watch?v=jFhgupR565Q
Jak byłem mały, to obiegowa opinia głosiła, że jak się chce nosić koszulkę jakiegoś zespołu, to trzeba znać jego dyskografię.
Ja się w tej nowej rzeczywistości czuję akurat świetnie – nigdy nie miał natury zbieracza, chociaż z fascynacją podziwiałem ludzi, którzy mieli całe półki starannie kolekcjonowanych książek, płyt, itp. Nie to, że nie kupowałem i nie zbierałem – brakowało mi jednak konsekwencji, a „białe kruki” zdarzały mi się z przypadku, a nie celowego poszukiwania… i mnie się te rzeczy po prostu nie trzymały. Dlatego Teraz jest mi bardzo dobrze…
No właśnie mnie kusi, żeby sobie Encyclopedia Vamipirica kupić…
Nigdy nie pomyślałbym o tym aby pluć na wzrost popularności dziedziny w której się specjalizuję w byciu nerdem. Bo to dzięki temu kiedyś nie tak znów bardzo (fraza „nie tak znów” dodana po namyśle) dawno temu powiedział „Hej, zatrudnijmy tego dzieciaka skoro na grach u nas w firmie nikt się nie zna”.
Ty nie, ale jak sobie poczytasz fora, to zobaczysz, że sporo osób tak robi.
E tam… prawdziwy geek zawsze znajdzie sobie coś czego inni wokół nie mają. Planszówki są dobrym przykładem rzeczy, która jest jeszcze w powijakach w elektronice. Kilka tytułów na konsole i tablety pokazuje miejsce, które elitarność tej kolekcji za moment zabije, ale póki co posiadanie Talizmana czy Dominion ze wszystkimi dodatkami to jest jedno z miejsc gdzie można spokojnie jeszcze nerdzieć.
Następne miejsce, przy okazji pokera, u mnie jakie jest mocno znerdziałe to kolekcjonerskie (ale zwykłe) karty do gry. Super się gra w pokera jak masz karty z bohaterami wojny secesyjnej, gwiazdami rocka czy 3d hologramem właśnie z Gwiezdnych Wojen. Człowiek się może nawet symboliki doszukiwać gdy widzi Asa Trefl z Darthem Vaderem :)
No wiesz, ale planszówek też coraz więcej w cyfrowej dystrybucji.
Dopóki nie widzę tam Talismana to nie uznaję tego za odpowiedź :) Jest kilka fajnych przykładów zarówno karcianych (MtG, Dominion) jak i planszowych (Carcassone, Catan, Risk), ale prawdziwych pozycji na które czekam jeszcze nie ma.
Talisman miał kiedyś być, Capcom robił, ale się jakoś rozjechało im.
Pingback: Koniec świata jaki znamy. Piracić będziemy wszystko | Zniekształcenie poznawcze
Pingback: Zobaczyłem właśnie Star Wars Holliday Special i odpadłem | Zniekształcenie poznawcze