Kilogramy geeka

I nie chodzi bynajmniej o zbędne kilogramy ciała. Chodzi o to, ile trzeba dźwigać.

Czasu jest mało, atrakcji wiele, każda na innym sprzęcie. Pomyślałem sobie właśnie ile rzeczy bym musiał ze sobą wziąć, żeby móc korzystać ze wszystkich dobroci cyfrowego świata.

No to po kolei:

  • iPhone – wiadomo: telefon, przeglądarka, mp3 player, mail, gry, nie można się bez niego ruszać.
  • iPad – cyfrowe edycje polskich magazynów, gry
  • Kindle – książki, na iPadzie czyta się jednak dużo gorzej. Ale to temat na osobną notkę.
  • 3DS – liczenie kroków, granie (gdzieś tam na horyzoncie majaczy dodatkowo Vita)
  • MacBook – wiadomo – praca

Na szczęście wszystkiego nie noszę, co na przykład skutkuje kupowaniem papierowych magazynów. Cierpią na tym lasy, rzecz jasna, ale człowiek nie czuje się jak magazyn ekranów, czy mokry sen dresiarza z lepkimi rękami.

Zresztą wyraźnie widać, jakie gadżety już zostały wyparte przez te urządzenia. Przenośne odtwarzacze muzyki inne niż telefony mogą się już z nami żegnać, podobny los spotka proste aparaty fotograficznie. Pozostają jeszcze konsole przenośne, ale te smartfony też prawdopodobnie już wykosiły.

Po małym namyśle wychodzi mi, że iPad zastąpi laptopa w domu, Kindle i iPhone wylądują w kieszeni, a konsole przenośne będą konkurować z książkami o mój czas. Dobra powieść wytnie w autobusie średnią grę, analogicznie zresztą będzie w drugą stronę.

Nie zmienia to jednak faktu, że to wszystko waży i zajmuje miejsce w kieszeniach/torbie. I że trzeba to przy sobie nosić, żeby korzystać, bo bez sensu mieć gadżety, które się po prostu kurzą.

Co nas uratuje? Rozwijane ekrany? Kolejna generacja tabletów, łącząca ze sobą zalety iPada i Kindle? W sumie można by sobie wyobrazić coś, co z jednej strony ma normalny dotykowy ekran, a z drugiej kindlowego e-inka.

A póki co – czas kupić większą torbę. Tak, na wszelki wypadek.

Konkurowanie konsol przenośnych ze smartfonami to wcale nie jest bzdura

Marcin Kosman z GameZilli nazywa porównywanie PlayStation Vita ze smarfonami bzdurą. A ja się z nim nie zgadzam.

W jego tekście na GZ możemy przeczytać:

Zestawianie tych dwóch różnych rynków ma tyle sensu, co doszukiwanie się spadku sprzedaży kalarepy w rosnącej popularności płynu do płukania ust. W końcu obie rzeczy trafiają do gęby, więc można porównywać, tak?

Marcin pisze, że jedyne co łączy konsole przenośne i smartfony to fakt, że „Sprzęty działają bez podłączenia do prądu”. Jako różnice wskazuje sposób dystrybucji gier, cenę i ich jakość i główne funkcje. Zresztą całość tekstu do przeczytania tutaj. Zainteresowanych odsyłam do lektury, sam zaś przedstawię swoje zdanie na ten temat.

Pierwszą i podstawową rzeczą, na którą należy zwrócić uwagę to czas który mamy na rozrywkę. Grając na konsoli, nie gramy na PC, nie idziemy na spacer, nie chodzimy do kina, nie czytamy książki. Konkurencją dla Xboksa 360 jest każda forma spędzania wolnego czasu. I przywołuję tu konsolę Microsoftu nie bez powodu, bo to właśnie ta firma jako pierwsza zwróciła na to uwagę, mówiąc o tym w jednym z wywiadów udzielonych z okazji premiery tej plafomy. Idąc tym tokiem rozumowania łatwo wysnuć wniosek, że jeżeli gram na iPhonie i Androidzie w cokolwiek, to nie gram na 3DS i Vita.

No dobrze, skoro z tym się zgadzamy to zastanówmy się, co częściej będziemy mieć przy sobie. Mulitmedialny kombajn, z którego dzwonimy, przeglądamy internet, gramy i generalnie coraz trudniej nam się bez niego poruszać (da się, jasne, ale nie w tym rzecz), czy konsolę, o której musimy pamiętać by ją zabrać. A idąc w jeszcze większe ekstremum – co na pewno kupimy, bo jest nam potrzebne – telefon, na którym możemy też grać, czy wyspecjalizowaną konsolę do gier. I ile urządzeń chcemy na raz nosić przy sobie. Jedno (smartfon), czy osobno telefon i konsolę (zakładając, że handheld pozwala nam wejść do sieci, posłuchać muzyki, wejść na fejsa i zrobić fotkę).

Po co te wszystkie funkcje społecznościowe jak StreetPass czy Near w Vicie i 3DS? Dlaczego twórcy przenośnych konsol kopiują funkcje smartfonów (dotykowy ekran, odtwarzanie muzyki, internet itd.)? Przecież konsola ma być do gier.

Ano po to, żeby nawet bez gry mieć je przy sobie. Bo jeżeli mamy je dostępne, to jest spora szansa na to, że nudząc się kupimy jakąś grę z cyfrowej dystrybucji, czy też pomyślimy o kolejnym zakupie większej produkcji. Inaczej nasza zabawka będzie leżeć zakurzona w kącie.

A trudno będzie jej konkurować z platformami, na których codziennie pojawiają się setki gier, w ogromnej większość albo tańszych od tych dostępnych na konsolach przenośnych, albo wręcz darmowych. A nie oferują one gorszej rozrywki. Jasne, może nie mają tak pięknej oprawy audiowizualnej, ale stawiają na coś innego. I możemy je kupić wszędzie. Nie czekamy na dostawę ze sklepu, na przesyłkę. W momencie powstania potrzeby zagrania w Infinity Blade 2 czas oczekiwania wynosi dokładnie tyle ile pobranie gry z internetu.

Co więcej, są to gry dostosowane do mobilnego grania. Do krótkich, przerywanych sesji i oferują nam nowe doznania. Nie są to kopie gier ze stacjonarnych konsol, ale zupełnie inne pozycje. I zyskują one niesamowitą popularność. Przykłady? Od Angry Birds można by zacząć, a potem wymienić inne, wielkie mobilne gry z milionowymi wynikami sprzedaży.

I zgadzam się z Marcinem, że znakomita większość tych produkcji jest słaba. Nie zmienia to jednak faktu, że przy wolumenie wypuszczanych tytułów ilość tych dobrych w zupełności wystarcza. Zwłaszcza, że „good is new perfect”. Gracze zadowolą się dużą ilością dobrych gier, a nie oczekiwaniem przez długi czas na te najlepsze. Za przykład wystarczy tu podać start 3DSa.

Co więcej – gry na smartfony są coraz lepsze. Twórcy powoli, ale konsekwentnie uczą się jak tworzyć coraz lepsze i bardziej wciągające produkcje na ekrany dotykowe. A gracze hardcorowi (casuale nie mają z tym problemów) powoi się do tego przyzwyczajają. Zresztą – sygnałem zmiany jest chyba fakt, że największe hity z konsol przenośnych pojawiają się również na smartfonach.

Co dają nam do kupy te wszystkie argumenty. Ano tłumaczą poniższy wykres:

Zrzut ekranu 2011-12-15 o 17.47.12.jpg

Widzimy na nim, jak powoli, ale nieubłaganie smartfony zjadają rynek mobilnej rozrywki.

Marcin argumentuje, że porównujemy sprzęt, który ma 7 lat z nowoczesnymi telefonami – dla mnie nie ma z tym problemu. Bo raz, że graficzne osiągi są zwykle podobne, dwa że starszy sprzęt jest tańszy. Czyli powinien nawiązać równorzędną walkę.

I na sam koniec już. Marcin pisze: „Monitory od Samsunga i LG sprawdzisz sobie w sklepie RTV, a w salonie AGD zobaczysz stojące obok siebie pralki Amiki i Beko. Tymczasem Nintendo 3DS albo PSP raczej nie znajdziesz w sklepie z telefonami, a Ultima czy Gram ani myślą wprowadzać do swojej oferty telefony.” Jestem bardzo ciekawy, co powie, gdy Vitę z 3G znajdzie tylko u jednego z polskich operatorów komórkowych. Bo taki scenariusz jest przecież możliwy.

A o tym, że casuale, czyli ludzie, którzy generalnie kupują gry i nie marudzą przesiedli się już na smartfony chyba nie trzeba pisać. Wystarczy tylko spojrzeć do kogo kierowane są gry na konsole przenośne. A są to hardcorowcy, bo tylko ich już interesuje dedykowany sprzęt do grania. I są oni w mniejszości.

W skrócie? Vita konkuruje ze smartfonami i wcale nie jest to bzdura. Tak samo jak fakt, że laptopy konkurują z tabletami, konsole pomiędzy sobą a PC, a wszystko to walczy o naszą uwagę i czas. Na równych prawach. Bo wyjście do klubu czy pójście na siłownie może być równie ważne dla kogoś jak zagrania w najnowszą megaprodukcję.

Wiele śmierci Nintendo

A2D2326C-ED90-4660-91E5-ECABAA3A68E6.jpg

„To już koniec Nintendo!”. Ile razy to słyszeliśmy?

Wiele. I to od dawna. A firma jakoś upaść nie chce i chyba ma się dobrze. Po trudnym starcie 3DSa konsola zaczyna znowu się sprzedawać i już ma lepsze wyniki niż DS w swoim pierwszym roku (choć należy tu pamiętać, że wówczas był to nowy koncept i trudniej się mu było przebić), zaś w Australii bije rekordy popularności.

Fakt, nakłada się na to niższa cena i pojawienie się gier na tę platformę, ale czy nie o to chodziło? Jak widać wydawcy uczą się na błędach. Szkoda, że na swoich i nie korzystają z doświadczeń innych, bo przecież Sony popełniało wcześniej z PS3 dokładnie te same błędy. Nintendo udało się odbić i aktualnie ich sytuacja jest lepsza. Oby tylko nie osiedli na laurach i nie przestali dostarczać nam świetnych gier.

Nadal twierdzę, że 3DS to ostatnie tradycyjne konsole przenośne, bo to smartfony złapały graczy niedzielnych i tam przeniósł się cały segment mobilnego grania. Nie oznacza to jednak, że Nintendo zupełnie przegrało na tym rynku, bo ma przecież niesamowicie silną markę (nie w Polsce oczywiście) i masę, ale to masę świetnych serii, które rodzice mogą kupować swoim dzieciom. Bo przecież sami pamiętają, jak dobrze bawili się grając w Mario.

Nie ma więc co lamentować i załamywać rąk, że w 5 lat po premierze Nintendo nie zarabia już niesamowicie dużo, tylko bardzo dużo na Wii. Zwłaszcza, że w przyszłym roku wychodzi przecież Wii U, które z pierwszych zwiastunów gier przygotowywanych na tę platformę zamierza na nowo podbić serca hardcorowych graczy. Graczy, których podejście do gier może się zmienić, bo przecież cały czas są oni bombardowani nowościami takimi jak Facebook, tablety czy smarfony i część z nich ze zdziwieniem odkrywa, że może być to fajne.

A 3DS? Dopóki będą pojawiać się nowe, świetne pozycje i rozwijany będzie eShop, jak również usługa sieciowa (bo tu jest mnóstwo do nadrobienia) nadal znajdą się klienci na tę konsolę. Ja wiem, że w przyszłym roku są dla mnie tam co najmniej 3 gry, w które chce zagrać.

Innym pytaniem jest, czy gry Nintendo powinny pojawić się na platformach mobilnych. W końcu Microsoft ze swoimi Kinectimals zadebiutował na iPhonie. I tu mam dylemat. Bo z jednej strony uproszczone wersje kultowych gier byłyby świetną reklamą dla firmy. Z drugiej zaś… firma traci koronny argument przemawiający za tym, by kupić ich produkcje – wyjątkowe gry.

W każdym razie – nie ma co tak szybko skreślać Nintendo. Pamiętacie jaką falę krytyki na starcie miał iPhone i iPad? Widzicie tabelkę na górze, gdzie widać ile razy było już po tej firmie? No właśńie.