Dzień bez sieci

20111210-144648.jpg

No więc mam te pęknięte oczy i nie mogę zerkać w ekrany i palić (przebywać w dymie). Dla osoby, która pali i żyje internetem, grami wideo i książkami, to świetna wiadomość. No ale próbowałem się odciąć. I wczoraj mi się udało.

Nie to, żeby było prosto, ale skumulowane problemy z zatokami, oczami i węzłem chłonnym (tak wiem, sypię się, koniec gwarancji) spowodowały pozostanie w domu i nie wyłażenie z łóżka. Oczywiście gdzieś tam w tle przygrywał ogólny stan zniechęcenia, marazmu i zawieszenia, póki nie dostanę tej swojej ostatecznej decyzji. Decyzji, którą przecież znam, ale nie chcę dalej w nią uwierzyć. Trudno.

Faktem jest, że zostałem i oczywiście stoczyłem walkę ze sobą, żeby nic nie włączyć. Bo ekranowe menu spore. Konsole stacjonarne, przenośne, iphonopady, komputery… a na każdym z tych urządzeń milion rzeczy do zrobienia, milion zaległości i aktywności do zapełnienia czasu. Było ciężko, ale mi się udało.

No dobra, prawie, bo przyznaję się uczciwie do jednego odcinka Homeland (kto nie ogłada, niech zacznie) i odrobiny Batmana, którego chcę skończyć, zanim położę łapki na Assassinie. A poza tym.. no właśnie – nic.

Dwa radia internetowe – Frisky (mniam, fajna elektronika) i krakowska Radiofonia,  trochę gazet, trochę książek, sporo spania. O tych gazetach to jeszcze napiszę, bo w Uważam Rze znalazłem super artykuł o pamięci i psikusach, jakie potrafi nam zrobić. Okazuje się, że to nie tylko ja. To my wszyscy sami siebie oszukujemy. Generalnie dzień bez informacji. Absolutnie żadnej. Nawet nie zerkałem w maile. Czułem się z tym dziwnie. I chyba przetrwałem, bo było to na tyle ekscytujące, że zastępowało uzależnienie od informacji. No i ta świadomość, że zawsze mogę wziąć coś z ekranem i przyćpać na nowo dawała ukojenie.

Dzień bez wychodzenia z łóżka, dzień bez telefonu, dzień bez niczego. Kiedyś bym go nienawidził, teraz sam sobie taki zrobiłem i chyba było to fajne. Naładowanie baterii, uspokojenie intelektualnego ADHD, narkotyk pustki.

Chyba się przydało, bo czułem się naprawdę wyczerpany. Co ciekawe, nawet P mi nie spędzała snu z powiek. Chyba powoli się mentalnie przygotowuję na pożegnanie. Albo po prostu coś już we mnie umarło i jestem gotowy iść dalej. Cholera wie. Zresztą symboliczne jest to, że najpierw piszę tutaj, a nie tam, a przecież mam co powiedzieć narodowi, jak choćby, że jara mnie nowa aktualizacja 3DSa (nowe puzzle!, osiągnięcia i takie tam), że Batman, że wypożyczanie, a nie posiadanie i takie tam. Ale nie, najpierw ten blogasek i pewnie copypasta dalej.

W każdym razie nie to, żebym nie zostawił sobie do przemielenia tego, co się wydarzyło. Przede mną 1156 tweetów, 845 wpisów w RSSach, 69 wiadomości na Yammerze, 42 maile i cholera wie ile wpisów na Facebooku, Google+ i Instagramie. I rośnie.

Infoterror wraca.