Najlepsze, jakie jadłem w życiu…

Macie takie wspomnienia? Ja właśnie nie bardzo, a zaciekawiło mnie to, gdy usłyszałem siebie mówiącego na głos – „ej, to są najlepsze parówki, jakie kiedykolwiek jadłem”.

Jakoś smak w ogóle nie zapisuje mi się w pamięci. A w zasadzie nie smak, a wyjątkowość jakiejś potrawy. Pamiętam jedno gazpacho w Hiszpanii, które zjadłem w cieniu majestatycznej katedry w Sevilli. Najlepsze, jakie jadłem w życiu. Ostatnio miałem tak samo z parówkami po kanadyjsku, które podano mi w jednej z żoliborskich knajp. Ale reszta potraw? Myślę, grzebię w pamięci i nic.

Ani pomidorowej, ani brownie, ani spageti carbonara. Niezależnie od kuchni i potrawy w ogóle nie potrafię sobie przypomnieć tych najlepszych potraw w życiu. I nie, to nie brak gustu, bo wiem co mi smakuje i jakie dania lubię najbardziej.

Jestem niepełnosprawny smakowo? Czy może to po prostu norma i nie ma czym się zajmować? Pamiętamy jedno, dwa dania na całe swoje życie i tyle?

Ej, jest film na podstawie obrazów Beksińskiego. I to niezły!

Niezłe to Katharsis, co? Aż dziw, że nikt mi wcześniej o tym filmie nie powiedział. Beksiński to jeden z moich ukochanych artystów, co opowiadam praktycznie każdemu od liceum, kiedy to poznałem jego prace. Więc od 2011 roku – gdy powstał obraz, który możecie zobaczyć powyżej, jakoś powinno się on do mnie przebić. No nic, lepiej późno niż wcale.

A wiecie, co jest najlepsze? Że to praca małego zespołu. „Znajomy ze studiów zrobił video osadzone w „obrazach” Beksińskiego. Miał do pomocy jedynie kilku znajomych, jako aktorów. Reszta, pomysł, montaż itp – sam” – mówi mi Miłosz na czacie. A ja siedzę i oglądam ten film po raz drugi. I mam ciary.

W ogóle coraz bardziej podoba mi się to ożywianie obrazów. Zaczęło się filmu Młyn i Krzyż, o którym już kiedyś pisałem, całkiem niedawno widziałem w kinie Shirley – czyli analogiczną produkcję poświęconą innemu malarzowi, a teraz to Katharsis…

Chcę więcej, przecież jest tylu ciekawych artystów, których prace można by ożywić. I nie mówię tu tylko o Gigerze czy Tim Bradstreet, ale też i o tych bardziej normalnych malarzach. Z jednym tylko zastrzeżeniem – chciałbym, żeby to były opowieści jakoś ze sobą połączone. Brakuje mi fabuł i wolałbym coś spójnego, niż po prostu serię ożywionych obrazów.

Właśnie dowiedziałem się, że jest taki gatunek muzyki jak post classical

Gdzieś na Twitterze poleciał link, nazwisko artysty wydało mi się znajome, więc klikam. Dostaję to:

Co zwraca moją uwagę? Tagi. A szczególnie jeden – post classical. Przyznaję, nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem. Szybki googiel i mam definicję:

Muzka post-klasyczna zawierta elementy klasycznej struktury i zestawu instruymentów w niekonwencjonalny sposób.

Ciekawe, pewnie, że tak! Jacy więc jeszcze artyści są w tym nurcie? Okazuje się, że moje ukochane Dead Can Dance z płytą Within the Realm of Dying Sun wpisuje się znakomicie, a poza tym:

Brian Eno

Philip Glass

czy chociażby Laibach

Więcej propozycji znajdziecie tutaj, ja lecę słuchać zalinkowanych kawałków, bo nie powiem – podoba mi się. Wam też?

Review: Lucifer, Vol. 9: Crux

Lucifer, Vol. 9: Crux
Lucifer, Vol. 9: Crux by Mike Carey
My rating: 4 of 5 stars

Lucyfer to od dawna jedna z moich ulubionych serii komiksowych i jedne z nielicznych wydawnictw na „martwych drzewach”, które jeszcze kupuję. Pewnie dlatego, że po prostu uwielbiam mitologię judeochrześcijańską, opowieści o Gwieździe Zarannej, LIlith, stworzeniu i Nephilimach. A tutaj są one opowiedziane dobrze. Po prostu dobrze.

Mój jedyny problem z tym cyklem to koszmarnie długi czas pomiędzy ukazywaniem się kolejnych części. A co za tym idzie, totalny brak pamięci, co działo się wcześniej. No ale jak widać da się z tym żyć.

View all my reviews

Myliłem się i to dwukrotnie. Wirtualna rzeczywistość przyszła do nas dużo wcześniej – #PoPolygadka 4

BjmzocECMAAppW3.jpg-large

Cóż za zbieg okoliczności… O drugim podejściu do wirtualnej rzeczywistości miałem napisać już parę dni temu, kiedy to Sony ogłosiło oficjalnie swój hełm VR, na razie znany jako projekt Morfeusz. Przewidywałem, że wydarzy się to dopiero na E3, że wraz z Microsoftem uczynią z tego motyw przewodni tegorocznych targów E3 w lecie. A potem aplikacja dla cyborgów – Timehop – przypomniała mi, że dwa lata temu nakręciłem reportaż o powrocie wirtualnej rzeczywistości (wybaczcie, musicie kliknąć, nie da się go tu osadzić).

 

Czytaj dalej

Pożytki z minimalizmu

Stanley Parable – dopisać na listę gier do zagrania. Sprawdzić, czy jest na konsole, albo czy może będzie.

Jacek Wesolowski's awatarInżynieria Wszechświetności

droga_donikad Nie jestem pewien, czy z wiekiem staję się coraz bardziej wyrobiony, coraz bardziej pretensjonalny, czy też po prostu coraz starszy. W każdym razie coraz mniej chętnie gram w gry, do których przywykłem w dzieciństwie, a coraz chętniej – w gry dziwne.

Ostatnio zagrałem w dwa takie kurioza, z których jedno podobało mi się bardziej, a drugie mniej.

Zobacz oryginalny wpis 917 słów więcej

Nic się nie zmieniło, ważne sprawy nadal potrzebują ofiary z krwi

Co trzeba pokazać w telewizji, żebyśmy w ogóle zwrócili uwagę? Mamy zdjęcia, internet, szybki obieg informacji. Gil Scott-Heron śpiewał, że rewolucji nie zobaczymy w telewizji, ktoś dodał, że będzie na Twitterze. Obydwaj się mylili.

Nie zmieniło się nic. Technologia i sieć są. Ale to tylko narzędzia, które mogą, ale nie muszą zmienić naszą rzeczywistości. Żebyśmy na poważnie zainteresowali się Ukrainą musiały paść strzały. Musiała być ofiara z krwi.

I nagle zobaczyliśmy dwa podejścia. Obydwa o wątpliwej jakości. Albo nadaktywność połączoną ze slacktywizmem, albo chwalenie się ignorancją.  Nie wiecie kto to slaktywiści? Już o nich pisałem wcześniej, teraz tylko zacytuję fragment mówiący co to w zasadzie jest.

Proste, łatwe, przyjemne i nie wymagające wysiłku. Jak wszystko dzisiaj. Żeby schudnąć trzeba kupić jakąś tam tabletkę, inną wziąć na potencję, a smutki i rozterki egzystencjalne załatwi pan psychotrop. Media piszą, że jesteśmy w wyścigu szczurów, przemęczeni, zestresowani i na granicy światów, więc pokolenie L żeby uspokoić sumienie nie potrzebuje dodatkowo ładować sobie na głowę jakichś tam akcji społecznych, demonstracji czy finansów. Pacnięcie lajka i tak wystarczy. W końcu dzięki tym informują cały świat web 2.0 o ważnej sprawie i na pewno znajdzie się ktoś, kto coś z tym zrobi. Ich misja jest zakończona. W końcu byli na koncercie Owsiaka i wsparli milion ważnych spraw w tym miesiącu. Co zrobili inni? Na pewno mniej.

Zaciekawieni? Miłego słuchania.

[audio https://dl.dropboxusercontent.com/u/206074/audio/RDC%2025%20luty%202014%2013_16_37.mp3]

Artyści to eloje, nerdy to morlokowie

Morino_Morlock

Kiedyś to było prosto. Człowiek miał swoją wystawę i od razu wiadomo było, że artysta, a jego prace to sztuka. W końcu inaczej nikt by tego mu w galerii nie powiesił, prawda?

Już sama definicja sztuki jest zawikłana. Wikipedia definiuję ją jako dziedzinę działalności ludzkiej, uprawiana przez artystów. Kto to jest artysta? Osoba tworząca (wykonująca) przedmioty materialne, lub utwory niematerialne mające cechy dzieła sztuki. Kółko się zamyka. Sztuką może być wszystko i nic. Kiedyś chociaż mieliśmy autorytety, które nam mówiły, kto wielkim artystą był. A teraz? Cholera wie. Wrzuci se taki jeden z drugim filmik na jutuba albo piosenkę na soundclouda i w zasadzie nie wiadomo co z tym zrobić.

Wszytko przez tę technologię i uproszczenie zarówno procesu kreacji, jak i złamania monopolu środków przekazu. Nie trzeba już milionów dolarów i sieci kin, by wyświetlić swój film, zamiast wydawać płytę i dystrybuować ją z wydawcą można spokojnie zamieścić ją w sieci. Każdy może być artystą. I spora część z nas się nimi w jakiś sposób czuje. To, czy to dobrze, czy nie, to temat na inną historię.

Ciekawe w zasadzie jest coś innego. Devart – czyli teoretycznie nowe zjawisko mające połączyć sztukę z technologią. Kanwą współczesnego twórcy – programisty staje się kod programu komputerowego. Gadżety, komputery i elektronika dają nowe możliwości wyrażania się. Po blogersku mogę dodać – jak nigdy do tej pory. Zerknijcie sobie sami na stronę konkursu Google’a i zamieszczone tam projekty.  Niektóre z nich robią wrażenie. Na przykład ten, gdzie obserwujący staje się obserwowanym.

Tylko problem w tym, że to nie jest nic nowego. Nie wiem, w którym momencie aż tak strasznie zdehumanizowaliśmy technologię, że teraz musimy na nowo ją oswajać. Przecież cała sztuka, od początku świata była tworzona za jej pomocą. Była ludzka. Młotek, pędzel, perspektywa… to wszystko wynalazki techniki. Tymczasem ludzie nią się zajmujący stali się jak Morlokowie z Wehikułu Czasu Wellsa. Pamiętacie? Nie? Nic nie szkodzi, na szybko zacytuję wiki:

Akcja powieści toczy się w odległej przyszłości. Na przestrzeni tysiącleci ludzie podzielili się, powstały różnice tak znaczne, że klasyfikujące ich do dwóch różnych ras. Morlokowie są potomkami tych, którzy postanowili schronić się pod powierzchnią ziemi, wykorzystując zdobycze techniki. Przez stulecia ewoluowali, przystosowując się do warunków życia pod ziemią. Mroki jaskiń sprawiły, że nie mogli powrócić już na powierzchnię. Podporządkowali sobie naziemną rasę nieświadomych Elojów, traktując ich jak hodowlane bydło. Pomimo wysokiej, w porównaniu do Elojów, inteligencji i zaawansowania technicznego przejawiali również oznaki uwstecznienia, takie jak kanibalizm.

W mojej alegorii artyści to żyjący w magicznym świecie eloje. A geeki, nerdy, kiedyś w popkulturze pokazywanie jako pryszczate grubasy bez przyjaciół to oczywiście morlokowie. Rzecz w tym, że ci odrzuceni teraz okazali się być kolesiami z kasą. To oni kreują naszą rzeczywistość. Tworzą i zaspokajają potrzeby. Kiedyś dziewczyny śmiały się z chłopaków grających w Smoki i Lochy, teraz z wypiekami na twarzy oglądają z nimi Grę o Tron.

A że nie do końca rozumiemy co oni w zasadzie robią, jak to działa i skąd się biorą te miliony dolarów za jakieś aplikacje i serwisy to i musimy tę ich technologię na nowo oswoić.

I mniej więcej o tym mówię w audycji, której możecie posłuchać poniżej.

[audio https://dl.dropboxusercontent.com/u/206074/audio/RDC%2011%20marzec%202014%2013_17_00.mp3]

Bo te 80 000 zł to takie grosze…

Okazuje się, że 80 tysięcy za rebranding to nie tak dużo. Oczywiście pomijam tu fakt totalnej bezsensowności olimpiady w Krakowie i braku na nią pieniędzy. Po prostu warto zobaczyć ile więcej wydali inni.
No ale ich stać, nas nie za bardzo

Łukasz Stanek's awatarŁukasz Stanek

Zaprezentowano dziś oficjalne logo Krakowa jako „Miasta Zgłaszającego Się” do organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2022 roku. Od samego początku logo budzi pewne „kontrowersje” związane z tym za ile zostało wykonane i kto je wykonał.

Za nowe logo odpowiada szwajcarska firma Event Knowledge Services (w przypadku tej firmy powiedzenie „szewc w dziurawych butach chodzi” jest jak najbardziej na miejscu), która zainkasowała za projekt 78 720 zł. Szczerze zastanawiam się co wzbudza większe kontrowersje – cena czy narodowość firmy.
Nim wybrano firmę EKS został ogłoszony przetarg na owe logo. Nadesłano blisko 150 projektów, a nagroda główna wynosiła 10 tys. zł. Jednak przetarg anulowano ponieważ nie wyłoniono pracy, która „w satysfakcjonujący sposób mógłby służyć identyfikacji wizualnej Krakowa jako „Miasta Zgłaszającego się””.

Słuszność tej decyzji trudno mi ocenić ponieważ nie widziałem innych projektów. Trudno mi jednak zgodzić się z faktem, że zapłacono dużo bo w moim odczuciu nie. Oczywiście…

Zobacz oryginalny wpis 211 słów więcej