Drodzy gracze, myliłem się – macie się czego bać

tumblr_lrasqvCM5o1qgixvio1_1280

Och jakże prosto było pomyśleć o nich jako oszołomach i śmiać się z wówczas głupich argumentów. „Mogą nas szpiegować” – pisali. „Nie bez powodu wszędzie są te kamerki, Microsoft i CIA wiedzą co robią” – a ja mówiłem sobie w myślach – jasne, na to pewno o to chodzi.

Zauważyliście, że w zasadzie każde urządzenie ma teraz kamerę? Och, powiecie – też mi blogerska rewelacja, przecież to się dzieje od lat. Jasne, tak, zgodzę się. Ale teraz zmieniło się co innego – wskaźnik, kiedy jesteśmy nagrywani. Po raz pierwszy zwróciłem na to uwagę jeszcze za moich agorowych czasów. Robiłem wówczas reportaż o nowym telewizorze Samsunga. Wszystko było pięknie – wymienne bebechy, rozdzielczości i przekątne. A do tego sterowanie gestami i głosem.

Tak była tam kamerka. Ale nie zwróciłem na nią uwagi, gdyż nie było przy niej żadnej diodki, która sygnalizowałaby fakt, że jest ona włączona. Przypomniałem sobie szybko, że przecież coś analogicznego pojawiło się już dawno temu w książce 1984 George Orwella. Tam telewizory służyły do tego, by obserwować obywateli. 28 lat po wydarzeniach z książki Samsung pomysł ten wprowadził w życie.

1984 na żywo

„Nie rozumiem o ci chodzi” – tłumaczył mi wówczas prezentujący telewizor PR-owiec. „Owszem, możesz dzięki specjalnej  oglądać, co się dzieje u ciebie w domu, ale przecież nie oznacza to, że Samsung też to będzie robił. Przecież my mamy standardy!”. Uwielbiam gdy ktoś mówi mi o moralności i standardach korporacji, ale nie miałem ani sił ani ochoty by się o to jakoś specjalnie wykłócać. Nawet informację, że hakerzy nie będą mogli oglądać jak siedzę nagi i smaruję się musztardą podczas oglądania „Jak oni śpiewają”, bo przecież system zabezpieczony jest loginem i hasłem.

Informacje o złamaniu zabezpieczeń pojawiły się kilka miesięcy później.

Patrzę na gadżety w moim posiadaniu. Większość z nich, jeżeli nie wszystkie mają kamerkę. Wszystkie mają dostęp do internetu, praktycznie żaden nie pokazuje kiedy kamera nagrywa. Żeby mieć absolutną pewność, że nikt mnie aktualnie nie podgląda muszę wyłączyć WiFi (bo przecież kabli już nic nie ma, też nie widać kiedy coś jest podpięte, a kiedy nie), uwierzyć na słowo, że nie ma żadnej karty z dostępem po 3G i zakleić obiektyw kamerki. Inaczej cholera wie, co tam się dzieje. Skoro LG mogło wysyłać do centrali nazwy plików z wkładanych do swoich urządzeń pendrive’ów, to czemuż by też i nie nagrywać tego, co widzi telewizor. Bo co, nieładnie?

Podglądam cię

Siedzę sobie i myślę o tych dyskusjach, które pojawiły się przy premierze nowych konsol. Pamiętacie, jaka była jazda z powodu obowiązkowego Kinecta przy każdym Xbox One? Był w każdym zestawie, konsola bez niego nie działała. Wówczas lamenty graczy mówiących, że Microsoft do spółki z CIA będzie ich podglądać klasyfikowałem jako podwyższone stany paranoiczne. Myliłem się. To oni mieli rację. Jest się czego bać.

A wszystko to w związku z nowymi rewelacjami, które ujawnił brytyjski Guardian.

303180-good_tin_foil_hat

Angielska agencja szpiegowska GCHQ, według nowych rewelacji przekazanych przez Snowdena, miała podsłuchiwać rozmowy prowadzone za pomocą komunikatora Yahoo. Dotyczyło to zarówno czatów tekstowych, przechwytywane były też rozmowy głosowe i wideo. Program OPTIC NERVE wyszukiwał ludzi o imionach i ksywkach podobnych do poszukiwanych podejrzanych, przestępców i terrorystów. Podczas swojej co najmniej dwuletniej działalności pracownikom agencji pokazane zostały prywatne konwersacje. Jako ciekawostkę dodam, że około 11% z nich dotyczyła seksu i można było sobie pooglądać na nich różne takie sceny i zdjęcia.

Trochę śmiesznie, a bardziej strasznie, co? Zwłaszcza, że z dokumentów wynika, że program miał być rozszerzony o Kinecta. Z niewiadomych powodów nie został. Albo działa nadal, tylko o tym nie wiem. Cholera wie.

W 2010 Kinect to było tylko akcesorium, w 2014 jest on dokładany do każdego Xbox One. PlayStation 4 też ma kamerkę. Co prawda nie jest ona wymagana do działania konsoli i nie ma jej w każdym zestawie. Ale za to też nie widać kiedy jest włączona i nagrywa.

„Snowden pokazał,że nie dość, że im się chce, to podglądają absolutnie wszystko, co mogą i wszystkie spiskowe teorie okazały się prawdą. A nie fantastyką rodem z Bonda.” – mówi mi w rozmowie znajomy.” – nie sposób się z nim nie zgodzić. Nie wiem, kiedy uwierzyliśmy, że internet to miejsce wolności i swobody. A zwłaszcza ten, z którego korzystają nasze gadżety. Bo wiadomo, komputer to nam mogą szpiegować, ale  przecież te komórki i konsole do gier, to komu by się chciało.

Błąd. Chcą, mogą i będą.

AKTUALIZACJA: Nie uwierzycie, ale Microsoft stwierdził, że nic o tym nie wie, o programie Optic Nerve nie słyszał, a tak w ogóle to jest przeciwny szpiegowaniu.

Szybko umarły moje trójwymiarowe marzenia

ps3-3d-04-hands600

„Teraz ma być 4K i o 3D mamy zapomnieć, bo musimy zmienić nasze telewizory na 4K” – mówi do mnie Maciek podczas rozmowy. No właśnie, rzecz w tym, że ja o tym 3D dopiero co sobie przypomniałem. I co gorsza – spodobało mi się.

Zaczęło się niewinnie. Włożyłem płytę z bajką do odtwarzacza i zdziwiony zobaczyłem na telewizorze informację, że wykryto wersję 3D i czy się od razu przestawić na ten tryb wyświetlania. Podrapałem się w głowę, stwierdziłem, że wiem, gdzie są okulary i zaakceptowałem. I – jejku – spodobało mi się, mimo, że Hotel Transylwania jakoś szczególnie dużo tych efektów głębi nie ma. 

No właśnie – tych filmów specjalnie robionych pod trójwymiar za dużo do tej pory nie było. Na szybko mogę wymienić od razu Awatara, Pacific Rim, Grawitację i może Beowulfa. A poza tym prawie nic. Reszta to zwykły obraz z dołożonymi co jakiś czas efektami, żeby nie zapomnieć, po co się te okulary założyło.

„Wiesz, że znacząca większość filmów 3D nie jest kręcone w 3D?” – kręcę głową, że nie wiem, bo i niby skąd. Maciek mówi dalej – „Kręci je się normalnie, w 2D, bo taniej i wygodniej, a potem specjalne firmy postprodukcyjne (1000 tanich pracowników) do każdej sceny generuje głębię – mają do tego soft i sposoby”. – dodaje. Trochę to wyjaśnia, jak możliwe jest zrobienie Titanica 3D czy oryginalnych Star Warsów 3D. To, oczywiście, w pewnym sensie oszustwo, bo dla obrazu drugiego oka trzeba trochę domalować, bo nie ma jednak obrazu z drugiej kamery. Ale to też da się zrobić.

No dobra, rozumiem, to filmy, nie przyjęło się. Trzeba specjalnie filmować, planować i w ogóle kosztuje to więcej. Ale gry?

Telewizora bez opcji 3D chyba nie da się teraz kupić, a nawet jeżeli, to trzeba się postarać.  No dostosować grę jest chyba prościej niż film. No i eony temu – w 2010 – Sony naprawdę starało się dostarczyć w tym temacie jak najwięcej. Gry, reklamy, a nawet specjalny model telewizora. Działo się. A adopcja i penetracja rynku rosły. Wykresy z owego czasu wyglądają jak erekcja nastolatka. 3D było przyszłością. 

No i przyznam, że grało się fajnie. Odpaliłem parę tytułów na swoim PlayStation 3, pograłem, było nieźle. Rozochocony przełączyłem się na chwilę na PS4 a tam… pustka. Nic, zero, nie żartuję, bo przecież flippera na poważnie brać nie będziemy. Dlaczego?

„Nie opłaca się – nikt w to nie gra” – odpisuje mi na moje pytania Michał Iwanicki z Activision. „Ze stastów wynikało, że to jedynie bodaj 1.5% użytkowników” – dodaje. Czuję się trochę wyjątkowo, z tym nagłym awansem do wąskiego grona użytkowników 3D.

No dobrze – kombinuję sobie – ale skoro każdy ma telewizor 3D, a gry konwertuje się do trójwymiaru w miarę prosto i prawie nic to nie kosztuje (tak gdzieś słyszałem) – to czego nie dać takiej opcji? „A skąd przypuszczenie, że nic nie kosztuje?’ – pyta Michał. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie. „To jest całkiem sporo roboty” – zaczyna mini wykład. ” Jak robisz wersje mocno uproszczoną, gdzie drugie oko jest jedynie reprojekcją to trzeba się napracować z artefaktami, wypełnianiem dziur i upewnianiem się, że jakoś to wygląda. Renderujesz dwa osobne widoki, męczysz się z koniecznością alokacji dodatkowej pamięci, dwukrotnego renderingu itp. Do tego niezależnie od rozwiązania są problemy z UI które jest dwa-de, z kontrola płaszczyzny zerowej paralaksy…” – gdzieś w tym momencie zauważam, że nieco się wyłączyłem. „Nie możesz jakoś prościej?” – pytam z niewinną miną. „Po co poświęcać jakoś obrazu, framerate, czas deweloperów i kupę kasy na to żeby w telewizorze było trochę głębi? Bez sensu.” – po chwili odpowiada Michał. 

To samo słyszę od innych. „Ludzie wolą więcej klatek na sekundę czy ładniejszą grafikę, niż uciążliwe 3D” – podsumowuje Jarosław Pleskot z Flying Wild Hog. Przyznam się, że ja tych ubytków nie zauważyłem. Ale też i może nie przyglądałem się za dobrze.

A teraz to już chyba nie ma sensu.

Na moich oczach pojawiła się i upadła cała gałąź technologii. Wystarczyły 4 lata by wszyscy zapomnieli o domowym trójwymiarze. Podobno jakieś gry na aktualną, 8 generację konsol w 3D się robią. I tak zupełnie ten pomysł od razu nie umrze. Tylko czy ktoś poza mną na tym skorzysta?

Póki co mamy do jarania się wystawione technologie z ogromną rozdzielczością 4K. A już za rok podobno mają się pojawić hologramy. Takie jak w Gwiezdnych Wojnach.

Ciekawe jak długo pożyją te marzenia.   

PS No i dość znaczące jest, że najnowocześniejsze kina 4D puszczają filmy w 2D, prawda?

Zakochałeś się kiedyś w Larze Croft?

world-of-warcraft-wedding-1

 

Nie zakochałem się nigdy w postaci rodem z komputera. Czy było blisko? Chyba też nie, bo gdzieś tam zawsze wiedziałem, że to tylko gra i emocje z nią związane. Co by jednak było gdybym na swej drodze spotkał nie komputerowy algorytm a innego człowieka ukrytego za cyfrowym awatarem?

Miłość w cyfrowym świecie to skomplikowane zagadnienie. Znikają jej fizyczne aspekty takie jak cielesność czy odległość. W zamian za to dostajemy cały pakiet nowych problemów i zagrożeń.

I o tym właśnie mówię w audycji, której nagranie zamieściłem poniżej.

[audio https://dl.dropboxusercontent.com/u/206074/audio/0_ZET_Gold%2015%20luty%202014%2007_43_53.mp3]

Kłody pod cyfrowe nogi – faktury, a w zasadzie ich brak

120130808173924

Jejku, jak to mnie wkurza. Mogę przełknąć fakt, że mimo braku pośredników i nośnika za dobra cyfrowe płacę tyle samo, co za te na nośniku. Ale nie cierpię być tratowany gorzej. A wychodzi na to, że klient cyfrowy to klient drugiej kategorii.

Prowadzę działalność gospodarczą, zdarza mi się pisać o grach, ich zakup wrzucam sobie w koszta. Sklepy wystawiają mi fakturę, wszystko jest ok. Chyba, że to sklep cyfrowy. Wówczas okazuje się, że się nie da. Ot tak, po prostu.

Nie wiem, jak w przypadku Microsoftu, sprawdzę, ale przy zakupach na PSN faktura – moi drodzy – Wam nie przysługuje. Dlaczego? Dział pomocy PlayStation Polska tłumaczy:

konsola PlayStation oraz usługi są przeznaczone do użytku domowego. Z tego powodu za zakupy w PS Store nie otrzymuje się faktur

 

Dobrze, że sklepy sprzedające gry na płytach o tym nie wiedzą. Zresztą, o dziwo na kupione karty zdrapki też można dostać fakturę. Tylko za wygodniejszy dla Sony zakup przysługuje nam mniej praw. Bo i niby dlaczego traktować go serio?

Awanturować też się za bardzo nie ma z kim. Spółka, od której kupujemy gry z PSN zapewne zarejestrowana jest w kraju, który nie ma obowiązku wystawiania faktur na żądanie. Przerabialiśmy to przy okazji włamania do PlayStation Network. Pamiętacie? W specjalnym raporcie pisałem:

Niestety Sony nie jest firmą polską, ani zarejestrowaną w Unii Europejskiej, jak również jej serwery nie znajdują się na terenie Unii, co znacząco zmniejsza pole manewru – mówi nam Wojciech Wiewiórowski z GIODO. – Zresztą nie dzieje się tak bez powodu. Firmy nie lubią obostrzeń i możliwości wywierania na nie wpływu przez UE.

Już raz to pisałem, ale powtórzę – ciężko być fanem cyfrowej dystrybucji.

Internetowe biuro pogrzebowe

facebook-death

Nigdy nie poznałem Sentiego osobiście. Zawsze był dla mnie tylko ciągiem znaków na ekranie. Dużo się kłóciliśmy na usenecie, potem gadaliśmy razem na IRC-u, by finalnie razem projektować serwis, który w przyszłości stał się Polygamią. Jego śmierć była dla mnie, jak i dla wielu, szokiem. Do tej pory mam go w znajomych na PSN.

Problem w tym, że nie mamy jeszcze tego Internetu i cyfrowości oswojonej. Brakuje nam rytuałów, swoistego przewodnika co i jak robić w cyfrowym świecie. Ebook to taki sam prezent jak książka, a jakoś nie za bardzo wiem, jak go dać komuś w prezencie. Sam mail to za mało, jest jakiś taki bezosobowy. Brakuje też fizycznego przekazania, zdejmowania opakowania i innych rytualnych czynności. Póki co, najlepsze co wymyśliłem, to kartka świąteczna z kodem do pobrania. Ale to tylko proteza, bo nadal pojawia się jakiś fizyczny odpowiednik, zupełnie niepotrzebny w cyfrowym świecie.

Prezenty to tylko mały wycinek problemu. Dużo większym wyzywaniem są tematy trudne – jak chociażby śmierć. Co wtedy zrobić? Jak się zachować? Można sobie robić oczywiście nieprzystojne żarty i namawiać znajomych by pośmiertnie straszyli w naszym imieniu znajomych, przekazując im wcześniej hasła do naszych kont na Facebooku itp. Ale ja nie o tym. W sumie to nadal nie wiem jak zachować się w stosunku do zmarłych w internecie.

A temat nie jest już nowy. W zasadzie pojawił się wraz z rosnącym zjawiskiem spamu. Automaty zbierały adresy emailowe z grup dyskusyjnych i wysyłały w ich imieniu niechcianą pocztę. kiedyś dostanie elektronicznego listu od zmarłej osoby było szokiem, Teraz nie dziwi. Wiemy, że ludzie umierają. W świecie fizycznym mamy to ograne. Pogrzeb, złożenie do grobu, podział pozostałego majątku podług testamentu bądź prawa. A świat cyfrowy? Nie wiadomo. Nadal brakuje rytuału.

Czy rodzina bądź bliscy powinni do facebookowego tajmlajnu wpisać „wydarzenie z życia” – śmierć? Jesteśmy przyzwyczajeni, że w sieciach społecznościowych mówimy głównie o sukcesach. Jak w to wpisać śmierć? Jest się czym pochwalić? Czy powinno się to lajkować? Czy można być znajomym ze zmarłym? A może usunięcie go ze znajomych to brak szacunku? Same dylematy. Choć jakoś sobie zaczynamy z nimi razić. Senti z początku mojej historii nadal figuruje w moich znajomych. A badania wskazują, że znakomita większość z nas robi podobnie.

Nasi znajomi to zarówno zmarli, jak i żywi. W cyfrowym świecie nie ma segregacji. Profile i awatary nie znają pojęcia śmierci. Możemy oglądać ich zdjęcia, patrzeć na przeszłe wydarzenia, a jak mówią badania, nawet pisać do nich. Badania wskazują. że takie rozmowy, czy też w zasadzie pisanie do awatara zmarłej osoby mogą pomóc poradzić sobie ze stratą.

„Profil moze być przekształcony w pomnik” – mówi mi w rozmowie Joanna – znajoma dziennikarka zajmująca się nowymi technologiami. „Jest zamknięty, nie można komciowac, znajomi widza to co widzieli, obcy widza to co publiczne” – dodaje. Ale, jak sama mówi proces przekształcania jest skomplikowany (zerknijcie na ten formularz). I prawie nikt o nim nie wie, tak samo jak o specjalnych internetowych cmentarzach. Niby są, ale nikt nie wie po co. W każdym razie ja nie wiem. Większość z Was zapewne też. A przecież umrze kiedyś każdy z nas.

Może więc internetowy dom pogrzebowy to nie jest taki zły pomysł na biznes?

Pismo obrazkowe – po co robić internetowe wideo?

12

Przeszkadza dmuchane. Już tłumaczę – coś mi strzeliło do głowy i pomyślałem z angielska, zdarza mi się, że wow, mind blown. Na szybko przełożyłem to na „wybuchł mi umysł”, ale brzmiało jakoś tak głupio. Odwołałem się zatem do tłumacza Google i dostałem coś takiego, jak widać powyżej. I w zasadzie prawie już zapomniałem o czym to miałem oryginalnie napisać. Zamiast tego zacząłem się zagłębiać zbyt długo w coś, co miało być krótkim żarcikiem na start, a zaczyna się z tego robić cały akapit. Muszę przestać o tym myśleć i wrócić do początku. Też tak macie, że wam gwałtownie spadł czas uwagi. A, o tym miałem pisać.

No właśnie, mam gdzieś w głowie zapisaną informację, że przez porno i jutuba mój, a w zasadzie nas – ludzi, czas skupienia spadł do jakichś 3 minut. O samą wartość szczególnie się nie będę spierał, być może to 3, być może 4:15, dość, że jak zaczyna się robić choć trochę mniej wybuchowo czy też śmiesznie, to zaczynamy robić coś innego. Problem ten dla twórców nie jest nowy, bo już sam Hitchock mawiał, że film musi się zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie musi rosnąć. Słowem – nie ma czasu na przynudzanie i zbędne minuty.

I to nawet działa. Wdać, jak inaczej odbieramy rzeczy na ekranach naszego komputera, czy też jak ktoś jest bardziej post-pc to tabletu, wraz z całym wszechświatem informacji. Jak innych typów treści oczekujemy od drukowanej książki, a od czegoś, co ma ekran i połączenie z internetem. W tym drugim przypadku nie ma miejsca ani czasu na przynudzanie. Albo na takie dykteryjki i anegdoty jak ta. Informacja czy też w zasadzie pierwotna myśl musi być podana od razu, na talerzu tak żeby było widać.

A skąd to wiem? A na swoim przykładzie i reprezentatywnej próbki znajomych z którymi na szybko się skonsultowałem. Wszystko wzięło się stąd, że na fejsie znalazłem link do artykułu z tytułem mówiącym wszystko – Women React To Their Photoshopped Images After Posing For Pictures. Wiadome jest tu w zasadzie wszystko, poza tym, że nie wiemy jak w zasadzie te kobiety reagują na swoje zfotoszopowane zdjęcia.

Klikam, patrzę. Trochę tekstu, jakiś filmik i obrazki. A na nich klatki z filmu i kluczowe wypowiedzi. I wiecie co? Nie przeczytałem tekstu, ani nie kliknąłem play na filmiku. A ma on tylko, o zgrozo, 2:30. Nawet taka ilość czasu okazała się dla mnie za duża. Po co go tracić, skoro wszystko już wiadomo.

A wiadomo – obraz wart jest tysiąca słów. I pewnie też tyle samo minut filmu.

Twój komputer cię nie pokocha, bo i niby dlaczego by miał?

spike-jonzes-her-movie-review

Trudne randki z komputerem to dopiero początek. Nie wiadomo kiedy przyszła do nas przyszłość i stała się naszą szarą teraźniejszością. Żyjemy w świecie marzeń – mamy internet w powietrzu, możemy odkrywać nieistniejące światy i spełniać mokre sny surrealistów z początku XX wieku. Ok, może nie jest aż tak odjechanie jak w Blade Runnerze, ale przynajmniej możemy machać łapami przed Kinectem, jak w raporcie mniejszości.

Tylko te komputery i SI to nas nie będą kochać. Już raz o tym pisałem – a teraz możecie posłuchać, jak o tym mówię.

Google Glass to takie nowe komórki

Google Glass sprawiają, że człowiek czuje się odseparowany. „Pokazują, że miałeś 1,5 tys. dol. do wydania. Że Google uznało, że jesteś na tyle wyjątkowy, by ci je dać. Okulary są podziałem klasowym wypisanym na twojej twarzy. Ludzie, którzy zostali wybrani razem z tobą, często nie ułatwiają sprawy. Widziałem grupki młodych ludzi, często w drogich ubraniach. Przebywali we własnym świecie, z własnym żargonem, za wejście do którego trzeba zapłacić górę dolarów. Byłem jednym z nich. I wiem, że to irytowało innych. – Spójrz na tego dupka – wołali za mną”

Czytam bardzo ciekawy tekst –  Noszę Google Glass. Przeszkadzam innym. Szczerze? Gdziekolwiek pójdę, nazywają mnie dupkiem i mam totalnie inne wrażenie. Może dlatego, że swoje lata już mam i pamiętam, jak to było dawniej. Możecie mi nie wierzyć, ale były takie czasy, gdy ludzie nie mieli telefonów komórkowych.

Sam do końca nie ogarniam, jak wówczas nawet nie tyle, że udawało się egzystować, ale organizować ogólnopolskie zloty fanów, prowadzić stronę internetową i bujne życie towarzyskie. Z większych szaleństw pamiętam podróż na trasie Warszawa – Lublin w tę i z powrotem z powodu złego umówienia się. Jak widać, człowiek miał też wtedy i więcej czasu.

Pojawienie się pierwszych telefonów komórkowych było szokiem. Nagle okazało się, że można dzwonić zewsząd i złapać każdego w dowolnym punkcie świata, o ile oczywiście był tam już zasięg. Często go nie było. Aparaty były koszmarnie drogie, operatorzy przed ich wydaniem kazali podpisać cyrografy i udowodnić, że zarabia się krocie, a abonamenty maksymalnie niekorzystne.

Szybko więc telefon stał się oznaką statusu. Dzwonienie w autobusie czy pociągu było uważane za słabą próbę lansu. Niegrzecznie było przerywać rozmowę, by odebrać telefon, używało się go tylko w niektórych miejscach.

Słowem – historia się powtarza. Teraz obciachem i oznaką niedopasowania jest nie posiadanie smatfona. Przerywanie rozmowy, bo ktoś napisał coś w internecie jest standardem. Zachowania kiedyś nieakceptowalne stały się społeczną normą.

I tak samo będzie z Google Glass – o ile oczywiście te okulary się przyjmą. Bo moim zdaniem wcale takich dużych szans na to nie mają.

IPLA, robisz to źle

Siedzimy z dzieckiem i zastanawiamy się, co razem obejrzeć. Naszą uwagę przykuwa aplikacja IPLA na telewizorze LG. Czemuż by nie, myślę i odpalam ją, by zobaczyć co jest w ofercie. Naszą uwagę przykuwa LEGO Batman: The Movie. Niestety dopiero po chwili okazuje się, że w tym miejscu popełniliśmy błąd.

Lubię usługi streamingujące. Z muzyką przesiadłem się zupełnie na Spotify. Podobnie mam z filmami – absolutnie nie czuję potrzeby posiadania setek Blu-rayów. Zwykle i tak zbierają tylko kurz, a tym co obejrzałem mogę pochwalić się znajomym za pomocą serwisów typu IMDB.

Za jednorazowe obejrzenie filmu jestem w stanie zapłacić 10zł. To akceptowalna dla mnie kwota, dodatkowo IPLA oferuje dużo wygodnych sposobów płatności, do standardowych SMSów, przez przelewy, karty kredytowe, aż do PayPala włącznie. Kod przychodzi mailem po chwili, wpisuję go w telewizorze, i po chwili odpala się film. Zapowiada się miły poranek z filmem? A skąd!

Okazuje się, że moje łącze 60 Mb/s to za mało by film działał płynnie. Co chwila pojawia się buforowanie, jakoś chwilami też pozostawia wiele do życzenia. Włączenie pauzy na dłuższą chwilę też nie jest wyjściem – buforowanie pojawia się tak czy inaczej. Po chwili film w ogóle wyłącza się. Moje 9.99zł szlag trafił.

Jasne, to nie jest dużo pieniędzy. Ale niemożebnie to wkurza.W muzyce problem piractwa został w dużej mierze wyeliminowany. Trzeba być idiotą, żeby ściągać mp3, gdy za 20zł miesięcznie ma się dostęp do gigantycznej bazy utworów. Z filmami tak niestety nie ma. Usługi VOD dostępne w Polsce mają ubogie katalogi, a ich użytkowanie bynajmniej nie jest przyjemnością. I póki to się nie zmieni nie ma co liczyć, że Polacy przestaną ściągać filmy z sieci i zaczną za nie płacić.

Za obejrzenie 20 minut z ponad godzinnego filmu w bólach, zapłaciłem dychę, za ściągnięcie go w lepszej jakości z Chomikuj zapłaciłbym 3zł. Widzicie, gdzie leży problem?

Mam nadzieję, że Netflix w końcu wejdzie do Polski i coś zmieni.

Świat bez fejsa

Skończyłem czytać trylogię Ryfterów Petera Wattsa. Mocna rzecz, chciałem polecić i napisać recenzję, ale nie mogę. W Wietnamie Facebook jest zablokowany. A to oznacza, że nie mogę się zalogować do całej masy serwisów.

Oczywiście, jak ktoś chce, to się da. Facebook na iPhonie działa. Wycięty jest prawdopodobnie tylko z DNSów. Gorzej z Twitterem, jego odpalić się po prostu nie da. Nawet ze smartfona. Oczywiście sposobów na obejście tej niedogodności jest kilka. Wystarczy trochę pogooglać (google działa) i zaraz znajdzie się jakieś obejście. Chodzi o co innego.

Jestem leniwy. Przyznaję. Nie chce mi się zakładać kolejnych kont, pamiętać loginów i haseł. Zwykle, jeżeli gdzieś nie mogę zalogować się za pomocą Facebooka./Google, to po prostu nie korzystam z danego serwisu. Nie ma to dla mnie sensu. I zapewne nie jestem w tym odosobniony.

To dlatego fejs wytrzymuje tak długo i się nie nudzi. Jego funkcje zastępują nam kolejne usługi. Nie używam już innych komunikatorów, zamiast maila, też wolę wysłać wiadomość na tym serwisie. O kontach już pisałem. Nie jestem cyfrowym tubylcem, urodziłem się przed epoką powszechnego dostępu do internetu. Może nastolatki mają teraz inaczej, ale mi FaceBook jest po prostu potrzebny.

A teraz znalazłem sie w sytuacji, gdy go po prostu nie ma. Moja „zachodniość” zderzyła się z Azją i poległa. Nikt tu nie chce moich kart kredytowych, a na serwisy, z których korzystam, nie mogę się zalogować.

A przecież Facebook nie jest jedyny. Obok niego mamy Google, Wikipedię czy Twittera. Mieszkańcy USA zapewne mogliby dopisać jeszcze klika serwisów. To wszystko są narzędzia, na których opiera się nasza, zachodnia cywilizacja. Nauczyliśmy się na nich polegać i chyba nie za bardzo wyobrażamy sobie bez nich życie. A to wszystko są przecież prywatne firmy. Działanie tych usług to rzecz czyjegoś widzimisie.

OK, może fejs i twitter to za dużo, ale czy w świecie praktycznego monopolu firmy Google na usługi wyszukiwania informacji nie należy się zastanowić, czy przypadkiem, nie należy zablokować możliwości jej wyłączenia?

Ja wiem, że zaraz pojawi się ktoś, kto napisze, że na jej miejsce zaraz pojawią się dziesiątki innych,. W idealnym świecie zapewne tak, ale niestety, w takim nie żyjemy,. Zależymy od tej jednej. Zresztą tak samo od Wikipedii, czy chociażby głównych serwerów DNS.

Nie będę się zniżał do pisania, że technologia zmienia nasz świat. To tak zgrany banał, że zauważyli go nawet blogerzy. Napiszę co innego – co jeżeli zmienia nam się też ekonomia? Stare podziały przestają mieć znaczenie, bo zaczynamy żyć w świecie, gdzie nie ma niedoboru. O ile surowce naturalne, przestrzeń życiowa i tym podobne są ograniczone w świecie rzeczywistym, o tyle w tym wirtualnym wszystko dąży do nieskończoności. Ceny przestrzeni dyskowej i zasobów serwera dążą do zera, ilość produkowanego contentu rośnie. Jedyna, czego na razie nie możemy przeskoczyć to czas. To jedyna ważna stałą w wirtualnym świecie, resztę możemy kupić.

Normalnie nigdy w życiu nie napisałbym o nacjonalizacji. Ale gdzieś w głowie mam scenariusz, w którym znudzony bilioner, czy też na przykład Chiny, za pomocą szemranych działań giełdowych dla kaprysu wyłączają i googla i fejsa. Co wtedy? Jak długo zajęło by zachodowi dojście do siebie?

Przyznam, że nie wiem. Siedzę nad morzem, patrzę na palmy i jakoś szczególnie nie ciągnie mnie do researchu na słabiutkim hotelowym wifi czy taki scenariusz jest możliwy.

Mam nadzieję, że nie.

Zadziwiająco trafny materiał z PRL o komputerach

W 1988 roku bezpieczeństwo i prywatność użytkowników sieci kompuerowych nie należało do zmartwień szarych obywateli PRL-u. Doszło jednak, do wydarzenia, które ciężko było zignorować. Pojawił się pierwszy komputerowy wirus, który zaatakował ponad 6 tysięcy terminali Pentagonu. Ale nie to jest najciekawsze w tym programie.

Zwróćcie uwagę, jak trafnie przewidziana została przyszłość. Komputery – notatniki, to przecież nic innego jak tablety i fablety. Smartfony identyfikują obraz i dźwięk, można przecież też sterować urządzeniami mową. Jest mowa i o elektronicznej rozrywce, grach, muzyce i książkach.

A wspominane tematy inwigilacji, zbierania danych i podsłuchiwania faktycznie są dzisiejszym, codziennym tematem. I przedmiotem lęków.

Coś co „brzmiało i śmiesznie i fantastycznie, a co więcej, budziło mrożące krew w żyłach pytania” – jak mówił w 1988 roku dziennikarz –  stało się naszą szarą codziennością.

Nieaktualna nieaktualność surrealizmu

Na wykładzie byłem. Teatr Narodowy, światowej sławy pani profesor, wykład bardziej z historii i teorii surrealizmu niż z tezą. No ale tytuł brzmi – Nieaktualność Surrealizmu i faktycznie, w trzech ostatnich zdaniach zostaje to powiedziane, choć bez większego dowodu. Nie zgadzam się, ale zostaję zgaszony mocą naukowego autorytetu. A szkoda.

Czytaj dalej

5 rzeczy, które wkurzają mnie w Spotify

Och, kaman, Spotify! Jesteś moją ulubioną usługą muzyczną, Streamujesz muzykę, jesteś w pełni wirtualne. Dlaczego zatem:

  • masz tak różne interfejsy, przez trudniej się cię obsługuje
  • muszę wklepywać te same dane i ustawienia na każdym urządzeniu; nie możesz ich trzymać na serwerze?
  • nie pamiętasz czego ostatnio słuchałem w usłudze, a tylko w aplikacji. Zawszę muszę klikać i szukać gdy z komputera przesiadam się na smartfon, a przecież powinna być płynna kontynuacja
  • gubisz hasła do innych serwisów i masz gdzieś swoje aplikacje – nie zauważasz, że przestają one dobrze działać? Dlaczego nie wymuszasz aktualizacji?
  • a słowa piosenek? nie byłoby trudno je dodać, prawda, a ile radości….

Wystarczy poprawić tak niewiele, by było tak dobrze… A tymczasem idę po raz kolejny wpisać hasło do fejsa i last.fm, bo mi aplikacje ZNOWU przestały działać.